niedziela, 22 września 2013

THE END.

Chciałoby się napisać  - POSŁUCHAJCIE, ale wypada wyklikać - czytajcie.

'Lola i Cynamon' to najpiękniejsza przygoda w moim życiu. Przygoda, która narodziła się w mojej głowie niespodziewanie. Tak sobie myślę, że całe moje życie szłam w ramiona tej opowieści. Wszystkie rzeczy, które mnie spotkały, znaki na niebie, ziemi, to jak kożuch układał się w kubku kakao - słowem wszystko zmierzało w jedną stronę.

W stronę morza.
Marzyłam, żeby napisać książkę blogową. Wiecie, taką, żeby każdy miał do niej dostęp. Komentarze miały być wówczas platformą pomiędzy mną autorką całej historii a wami - moimi przyjaciółmi i czytelnikami.

Jednak przygodę z tym blogiem czas zakończyć. Nie kończę jednak z książką. ABSOLUTNIE NIE!
Obiecuję, że za jakiś czas będziecie trzymać w swoich dłoniach pierwsze wydanie tej morskiej opowieści.

Do tej decyzji skłonił mnie głos przyjaciół. I wiecie co, mam wspaniałych przyjaciół.
Wyjaśniam:

Kiedy chodziłam do liceum plastycznego i rysowałam inaczej niż wszyscy , moje pomysły które od początku do końca były tylko moje - z czego tłumaczyć się nie zamierzam - zostały skradzione.
TAK.

Plagiat to wstrętna plaga w sztuce. Do dzisiaj pamiętam to upokorzenie, tą swoją bezsilność.
I tak po ludzku, po prostu boję się o powtórkę.

Bo gdyby ktoś ukradł mi cynamon, to nie podniosłabym się z ziemi już nigdy.
A wiecie sami jak ciężko się wstaję po porażce.
Tak więc, Ci którzy czytali i czekali na następne rozdziały muszą mi wybaczyć i zrozumieć moją decyzję.
Przysięgam że cynamonowa magia będzie wszędzie. Akurat jest to jedyna rzecz w moim życiu której na dziś jestem pewna.

Bardzo Wam dziękuję za ten piękny i pozytywny odbiór książki.

Bardzo.

L.


sobota, 7 września 2013

Jedenaście.

      Kiedy w Nadmorzem minął drugi tydzień grudnia, święta stały się głównym tematem spotkań niedzielnego obiadu, śniadania, pogawędek na poczcie czy szeptów w pijalni Mak,  pomiędzy jednym espresso a drugim czekoladowym latte. Boże Narodzenie pachniało grzybami, wędzonymi rybami i żywicą z choinek. Jakiś kwaskowaty zapach zwiastował dojrzewające zakwasy na barszcz i kapustę do pierogów. Wystrój pijalni zmienił się nieco, jak zawsze co roku na tą okazję, na drzwiach zawisł ogromny zielony adwentowy wieniec przewiązany czerwoną kokardą. Na stolikach ozdobne koronkowe serwety zostały wzbogacone o proste lniane okrągłe serwetki w czerwoną świąteczną kratkę. Pojawiło się więcej świec pachnących wanilią i cynamonem. Zaczęto też coraz częściej serwować zmarzniętym gościom herbatę z laską cynamonu, imbirem i plastrem cytryny na rozgrzewkę. Jak zwykle o tej porze Lola miała coraz więcej zamówień na czekoladowe wieńce, tarty i serniki wiedeńskie. Albert zaraz po szkole zjawiał się na dole by obsługiwać gości a Lola spędzała dnie i noce trzeciego tygodnia grudnia, umorusana po uszy mąką i cynamonem. Miała swój stały repertuar podczas gotowania i ściśle się go trzymała. Mianowicie – centrum muzyki stanowił stary adapter w którym zwykle wirowała płyta z hitami Edith Piaf, stół przesuwała na sam środek kuchni, wykładała jego blat szarym papierem. Z białego, stuletniego kredensu wyciągnęła plik lnianych ścierek. Worek z mąką, kostki masła, cukier w słoiku, proszek do pieczenia, wiórki czekolady. Stos jajek w glinianej misie, puszki z brzoskwiniami, biały ser trzykrotnie zmielony. A pośród foremek do ciast, szklanych misek, pośród pary i obłoków mąki stała na boso Ona. Ubrana w krótką pasiastą koszulkę i czarne getry, spinając włosy w kucyk jak zwykle zamknęła oczy. 
Był środek trzeciego tygodnia, gdy późnym popołudniem rozległo się głośne pukanie w drzwi. Podniosła głowę znad rozwałkowanego ciasta 
Zapomniałam! Przecież Anatol miał mi przynieść skrzynkę orzechów. Cholera, teraz całą noc będę siedzieć i je rozłupywać. A potem mielić.... 
Wytarła dłonie w ścierkę i popędziła przez hol ku drzwiom. A za nimi stał Anatol.
I Filip.
Obydwoje dzierżyli w dłoniach po skrzynce i śmiejąc się wesoło weszli do środka. 
- Ojej, jak cudownie że jesteś, ee to znaczy jesteście – uśmiechnęła się i pomogła im po kolei z każdą paczką.
- Nie noś tego, zdejmiemy buty i Ci pomożemy – Anatol zachwiał się potykając o jednego już zdjętego.
- No właśnie widzę – starając się ukryć swe irracjonalne zdenerwowanie na widok Filipa, Lola ruszyła do kuchni – Uprzedzam, że mam bałagan, zamówień na ciasta jest trzydzieści w tym roku a ja po prostu jakoś nie ogarniam – rzuciła w głąb mieszkania.
- No wiesz, w końcu miałaś roczną przerwę, w tamte święta wszyscy tęsknili za marchewkowym piernikiem.
- A co się wydarzyło rok temu? - Filip zapytał patrząc na ubrudzony mąką nos dziewczyny i uśmiechając się w duchu pomyślał – ślicznie wyglądasz Lolu Mak.
- NIC! - Anatol i dziewczyna jednocześnie powiedzieli czym wzbudzili oczywiście zaciekawienie Nędznika.
- To znaczy chora byłam, na grypę, trwała prawie miesiąc – Odwróciła się do nich plecami i nastawiła wodę na herbatę – napijecie się oczywiście czegoś gorącego? Mróz w swych objęciach trzyma w tym roku wyjątkowo mocno.
- Oczywiście, gdzie masz dziadka do orzechów? Zabraliśmy z domu jednego a na drugiego liczyłem u Ciebie- Anatol podszedł do kredensu i zaczął szperać w szufladach.
- Trzecia po lewej od dołu – wyjęła z szafki trzy kubki i wlała do każdego mocnej herbacianej esencji –Naprawdę mi z tym pomożecie? Kurcze, uratowaliście mi życie, myślałam że do niedzieli nie pozbieram się z orzechami. Chyba zasłużyliście na coś jeszcze – wyciągnęła garnek leczo z lodówki i wrzuciła na kuchenkę – to co zjemy i pieczemy?
- Bardzo chętnie – spojrzał jej Filip głęboko w oczy – uwielbiam leczo i zapach ciasta.

No ładnie – pomyślał Nolkowicz patrząc na to co było niewidoczne dla ślepego i smutnego serca Loli Mak. 
Minęły dwie godziny, dźwięk rozłupywanych orzechów i głos Edith wypełniał całe mieszkanie, znienacka pojawił się również dźwięk telefonu
- To mój, wybaczcie – Anatol wyszedł z kuchni odbierając po drodze połączenie.
- Ma pani bardzo ładną kuchnię.
- Dziękuję, ale mogę mieć prośbę? 
- Oczywiście, prośba to nic strasznego.
- Proszę mi mówić po imieniu, z całym szacunkiem ale podejrzewam że jestem od pana młodsza o kilka lat i jakoś tak wszyscy tutaj mnie nazywają. Zresztą, nie lubię tytułów – uśmiechnęła się nerwowo wycierając swędzący czubek nosa w ramię.
- Bardzo chętnie, pod warunkiem że będziesz się tak samo do mnie zwracać.
- Dobrze.
- Jestem Filip – wyciągnął dłoń w jej stronę.
- A ja Lola – kiwnęła głową na wyciągniętą rękę mężczyzny – ubrudzę Cię.
- To nic – chwycił za oblepioną z ciasta dłoń i lekko ścisnął – Miło mi Cię poznać Lolu Mak.
- Cholera jasna ! - Anatol wparował do kuchni i usiadł na pozostawionym przez siebie wcześniej krześle – muszę jechać do Tragiasto po trupa, to znaczy po nieboszczyka. A było tu tak miło i ciepło, czasami nienawidzę swojej roboty i przeznaczenia.
- Jechać z Tobą? - Filip zerwał się z krzesła.
- Nie trzeba, siadaj, została jeszcze jedna skrzynka, to trochę potrwa zabieranie tych zwłok z mieszkania, poczekasz na mnie tutaj.

Żadne z nich nie zauważył jak Lola pobladła gwałtownie na twarzy, obudzili się dopiero gdy usiadła powoli na krześle pomiędzy nimi.
- Wszystko w porządku?
- Ja...ja przepraszam – obróciła twarz w stronę Nolkowicza i lekko drżąca broda zdradziła jej emocje.
- Chodź, usiądziesz sobie gdzieś indziej, pewnie to od tego że tak stoisz przy tych garach i stoisz – Anatol wziął ją pod ramię i zaprowadził do salonu. Położył ją na ogromnej kremowej sofie, przykrył kocykiem i zapalił małą lampkę – Filip z Tobą zostanie, Albert już pewnie siedzi nad książkami nie będę po niego dzwonił może tak być? - zapytał szeptem.
- Tak, przepraszam, ja nie wiem co się stało, znowu ten sam atak paniki, myślałam, że po naszej ostatniej rozmowie zrozumiałam że już dość ale widocznie mózg nie chce współpracować z moim sercem i na hasło 'trup' wszystko w środku obraca mi się do góry nogami. Tak po prostu, tak znienacka – usiadła i podwinęła nogi, przetarła oczy z kilku drobnych łez i lekko się uśmiechnęła – jedź, nic mi nie będzie, Filip też już może iść.
- O nie, co to to nie, On zostanie, będzie miał na Ciebie oko.
- Ale ja nie chcę żeby On wiedział, nie chcę żeby patrzył na mnie tak jak inni, nie chcę zdradzać tej tajemnicy.
- Ja mu nie powiem, ale wiesz jak tutaj jest. Prędzej czy później ktoś się wygada. No nic muszę jechać, Filip, chodź tu do nas, Lola źle się poczuła, to ze zmęczenia. Proszę posiedź z nią trochę i najwyżej pooglądajcie coś na DVD .
- Halo, przepraszam ja też tu jestem – szturchnęła Nolkowicza w bok.
- Dobra dobra, ty się tu młoda nie mędrkuj tylko odpoczywaj, buziak w nos i spadam. Chodź Filipie, zamkniesz za mną drzwi. - wstał, pogłaskał ją po głowie i wyszedł z pokoju ciągnąc za sobą nieco zdezorientowanego mężczyznę.
- Anatol, co jej się stało? – zapytał cicho .
- Ona tak ma, może kiedyś się dowiesz, ja nic nie mogę powiedzieć. Lola Mak przeżyła tragedię a jej echo odbija się w jej duszy do tej pory. - tajemniczo zapowiedział Anatol, klepnął Filipa w ramię i zbiegł po schodach w głąb mroźnego świata.


- Zawsze marzyłam o tym, żeby popłynąć papierową łódką. Ale tak jakoś...wiesz jak to jest z marzeniami, uciekają przez palce i odnajdują swoje przeznaczenie. Zresztą, myślę że to nierealne. No bo niby jak, przecież papier rozpuszcza się w wodzie – siedziała na sofie z zaczerwienionymi policzkami, z nogami schowanymi pod kocem i wyjawiała Filipowi swe marzenie – wybacz, to ten film, On działa na mnie w ten dziwny sposób.

środa, 28 sierpnia 2013

Dziesięć.

Grudzień mijał dzień za dniem. Pierwszy tydzień w Nadmorzem, który Filip miał okazję przeżyć nie nastrajał go pozytywnie. Musiał skontaktować się z dziadkiem, w końcu bowiem wypadało odebrać non stop dzwoniący telefon. Miał jednak złe przeczucie.

Moskwa

W Moskwie śnieg pozakrywał dachy i ulice. Mróz trzymał silnie w swych ramionach wędrujących ludzi. Na obrzeżach miasta w starym ceglanym domu pewien mężczyzna w średnim wieku stał przy oknie i patrzył na odjeżdżającego czarnego Jeepa.
- Szefie, co robimy?
Mężczyzna nie wzruszony nagłym zapytaniem tkwił nadal w swej pozycji i odprowadzał wzrokiem samochód. Kiedy auto zniknęło za zakrętem wśród zasypanych choinek, odwrócił się w stronę pytającego
- Co robimy z czym?
- Z tymi zwłokami?
- Do kogo należą?
- Do yyy , moment już sprawdzam  - niski, łysy i chudy mężczyzna wyciągnął telefon z kieszeni i już miał zamiar wykonać telefon gdy wtem
- DOŚĆ! Wpadasz do mojego gabinetu jak burza , bez pukania, zawracasz mi głowę kolejnym trupem, a teraz nawet nie wiesz o kogo chodzi?! Do diabła! Mam dość waszego nieprofesjonalizmu Balkowicz! Wynoś się stąd natychmiast, albo każe Cię zlikwidować - zimnym głosem oznajmił Woskovy .
- Szzeefffie jja przzeprraszaam - wyjąkał mężczyna
- No już dobrze, poniosło mnie - z szerokim uśmiechem usiadł w fotelu obitym czarną skórą i kiwnął głową żeby ten zrobił to samo - więc dobrze daję Ci szansę raz jeszcze, kto tym razem?
- Nikt ważny, jakiś emeryt z pobliskiej wsi, rodzina myśli że to zawał przy studni hie hie - przetarł czerwoną od mrozuu twarz - przynajmniej tak im powiedział nasz lekarz.
- Bardzo dobrze - sięgnął do szafki biurka i wyciągnął dwie kryształowe szklanki, wstał i podszedł do barku - napijesz się whisky?
- Za zdrowie szefa? Zawsze ! - Balkowicz aż uniósł się do góry na krześle z radości.
Wladimir Woskovy jednak myślami był gdzie indziej, dokładnie dwa piętra niżej w piwnicy swego zakładu pogrzebowego.
- Szefie, a co z tym Nędznikiem?
- Namierzyliśmy go, ale wszystko w swoim czasie. Im dłużej będzie myślał, że jest bezpieczny, tym zemsta będzie lepiej smakować. Plan jest taki.....


wtorek, 27 sierpnia 2013

Dziewięć.

Owoce pod kruszonką,
solony karmel,
zapach morza o świcie,
zaparowane pomieszczenia.
truskawkowa szminka,
czekolada z suszonymi pomidorami,
zamarznięte jeziora,
morze zimą,
książki kryminalne.

Lola jak mantrę odprawiała swoje sposoby na smutek.
Mówili, że zaprzeczenie minie.
Minęło. Ale zaraz po tym jak przestała codziennie parzyć dwie herbaty, zamiast złości przyszła depresja i otępienie.

Złość czaiła się tuż za rogiem, tuż za słowami wypowiedzianymi przez Nolkowicza.
Już dość!

Co ten Anatol sobie wyobraża! Że co, że może tak sobie bezkarnie robić wykłady na temat straty?
No dobra, może...- Lola szybkim tempem zbiegała po oblodzonych kocich łbach, prosto w objęcia ślimaka. Kręte uliczki z czerwono białymi markizami wynurzającymi się zza zakrętów były charakterystyczne dla Nadmorzem w ciągu dnia.
 Cały ten mój żal jest bez sensu, przecież Nolkowicz też stracił. Przecież też jego żona umarła. Ukochana kobieta. Mi umarł ukochany mężczyzna. 
Wpadła do pijalni, zaskakując swym gwałtownym wtargnięciem kilku gości pijących czekoladę. Albert czyszczący szkło za ladą zamarł.
- Ja...ja przepraszam. - Lola odwiązała szalik i wybuchnęła płaczem, przeszła szybko na zaplecze ciągnąc zdezorientowanego Alberta za sobą
- Co Ci się stało?
- Nie wiem, wszysty-y-yssstko jest bez sensu ,yk - wpadając w gwałtowny szloch dostała jak zwykle czkawki.
- Ale co jest bez sensu, Loluś? - przykucnął zarzucając lnianą ścierkę na ramię i biorąc ją za zimną dłoń.
- To że On umarł, a ja teraz boję się iść dalej. Myślicie że ja o tym nie wiem, że to jest bez sensu? Że ile miesięcy, dni, tygodni można żyć w takim stanie w jakim jestem ja? Ile?! Ja już mam dość, chcę iść dalej, chcę wyjechać do Paryża na festiwal czekolady. Ale nie, nie mogę. Wiesz czemu? yyk. - czknęła znowu podskakując na krześle - bo ja i On mieliśmy jechać razem. Ale On mnie zostawił. Wolał umrzeć niż walczyć, taka jest prawda.
- Czy Ty jesteś w końcu zła?
- Tak - nadal płacząc, kiwnęła głową.
- Masz - podał jej chusteczkę - wysmarkaj nos, ten poniedziałek jest za długi. Stanowczo.
- Chyba - yk - zamkniemy pijalnie wcześniej, muszę iść się położyć.
- Dobra, pójdziemy na górę i zrobię Ci herbatę.
- Dzięki Albert, jesteś kochany.

Poniedziałek to najdziwniejszy dzień w tygodniu. Jest smutny, ciągnie się jak makaron, i zapowiada pracowite pięć dni. Pierwszy poniedziałek grudnia dał się Loli we znaki. Minął równy rok od jego śmierci i odkąd leżała na podłodze bez życia, bez nadziei, bez niego.
Wchodząc po krętych schodach na piętro swojego mieszkania, przesuwała zimną dłonią po lodowatej poręczy. Lubiła jej gładkość i śliskość. Wyczuwała łączenia pod drobnymi palcami z paznokciami pomalowanymi na czerwono. Dziesięć łączeń - ostatni schodek i może przejść przez próg swojego małego czekoladowego świata.
Kiedy umarł, całe mieszkanie pomalowała na biało, nie było to trudne. Biel z łamanym błękitem gościła już na łazienkowych kafelkach, w kuchni też było jasno. Swoją sypialnię pomalowała na biało, zamalowując pudrowy róż ze ścian ze starego życia.
Hol był biały, z wiszącymi ramkami pełnymi zdjęć przodków i zwierząt.
Małe muzeum w korytarzu, budowało wewnętrzne ciepło i spokój wśród wszechobecnej bieli.
Ten kolor stał się motywem przewodnim jej życia. Tłem do żałoby, na przekór mrocznej czerni.

Czas żyć - Postanowiła patrząc na parującą wodę z czajnika. Już pachnie świętami, może mama i Tilda wpadną do Nadmorzem? Tak bardzo się za nimi stęskniłam. Może zaproszę Anatola i Czesława? Alberta i Ferdynanda? A może ten Filip też nie będzie miał się gdzie podziać? Filip... dziwny. Przydomek godny króla. - uśmiechnęła się pod nosem.



piątek, 23 sierpnia 2013

Osiem.

Hol - pomyślał Filip spoglądając na dziewczynę przyprowadzoną przez Anatola.
Znalazłem hol.
- Lolu to Filip, syn mojego przyjaciela jeszcze za czasów szkoły pogrzebowej. Filipie to Lola Mak, prawnuczka mojej zmarłej przyjaciółki Neli Mak.
- Ja, ja... Ja przyniosłam to - Lola stojąc pomiędzy Nolkowiczem a Filipem z zakłopotaniem wyciągnęła przed siebie zapakowaną tarte.
- Ona myśli że ja tu nic nie jem.  
Filip uśmiechnął się do niej, a Lola obróciła szybko twarz. 
- Lolu skarbie, usiądź z Filipem przy stole - poprowadził ją do krzesła i odchylając szary papier uwolnił zapach gruszek.
- Pięknie pachnie, sama Pani piekła?
- Tak - Lola wbiła wzrok w blat  i zaczęła w duchu odmawiać "Ojcze Nasz". Ta modlitwa to jej tajna broń na strach i stres, odmawiała pacierz zawsze jak karetka przejeżdżała na sygnale, jak się czegoś bała, jak oddawała książki do biblioteki po terminie. Dodawała sobie otuchy modlitwą. Zawsze.
 Dlaczego On się cały czas na mnie patrzy?
- Lola jak tam pijalnia? - Anatol wpakował jedzenie do piekarnika i zarzucając lnianą ścierkę na ramię, przysiadł się do stołu.
- Albert teraz pilnuje wszystkiego, podobno zwolnili ich ze szkoły wcześniej, nie wnikam - uśmiechnęła się lekko a Filipowi stopniało serce.
- Dzisiaj rano jadłem czekoladę z solą. Niesamowite połączenie - spojrzał na nią starając się złapać jej wzrok.
- Sól jest od nas, z Nadmorzem, nie ma lepszego połączenia. Musisz spróbować kiedyś tej z chilli - Anatol wtrąca upijając łyk kawy z kubka.
- No tak, ja ją po prostu mieszam i próbuję i mieszam i tak jakoś wychodzi -  z rozbrajającą szczerością wyznała Lola.

Nagle wstała 
- Przepraszam, ja muszę już iść, Albert został sam, a zbliża się czternasta i wszyscy ruszą na przerwę obiadową. To do widzenia Panu - kiwnęła głową na pożegnanie.
- Ale...- Anatol wstał i patrzył na wychodzącą w pośpiechu z kuchni Lolę.
- Anatol - Filip wstał i szeptem wyznał - znalazłem hol.

Dziewczyna wypadła z domu jak burza ubierając w pośpiechu płaszcz. Oparła się o ścianę budynku i zamknęła oczy
Czego się boisz ? No czego się boisz?

- Czego się boisz?
Lola podskoczyła gwałtownie i otwierając oczy, ujrzała Nolkowicza stojącego w kapciach na ganku.
- Niczego się nie boję, muszę po prostu iść bo jest ruch, Albert jest tam sam, serce mnie boli i brzuch - wyrzuciła z siebie jak z karabinu maszynowego.
- Lola po pierwsze, zmieniałem Ci pieluchy więc wiem kiedy udajesz, że nic się nie dzieję podczas gdy w środku tyka bomba - z udawaną powagą odrzekł Anatol - po drugie Ty nie umiesz kłamać, po trzecie jak się denerwujesz albo czegoś boisz to mrużysz oczy, po czwarte oprócz alergii na pszczoły nic Ci nie dolega więc serce i brzuch bolą Cię ze strachu.
- Nie będę tego słuchać - stała przed nim trzymając się za boki
- Ale posłuchasz - schodząc do niej po trzech stopniach grożącym tonem powiedział 
- Jesteś z cukru? Nie. Od paru łez się nie rozpuścisz, drżysz ze strachu jak osika, a ja Ci mówię, żebyś się nie bała życia. Już dość, już zbierałem Cię nocą z cmentarza, już byłem z Tobą u psychologa, leczyłem Twoją duszę, jak Ojciec . Ale teraz dość. Nie możesz się chować przed ludźmi ze strachu, że ich stracisz. Oni odejdą, Ty odejdziesz. Wszyscy kiedyś stąd znikniemy. 

Patrzyła na niego z coraz bardziej ogromnymi oczami i kiedy pierwsza pojedyncza łza spłynęła po jej nosie, obróciła się na pięcie i poszła przed siebie.



środa, 21 sierpnia 2013

Siedem.

Zanim dotarła do willi Nolkowicza, zrobiła jak zwykle małe koło. Zapuściła się nad morze. Gdy miała słuchawki w uszach, mogła iść przed siebie nie czując zmęczenia, znużenia. Muzyka ratowała jej duszę. Usiadła na starym rybackim kutrze, pozostawionym na plaży i wyciągnęła telefon. Przejrzała listę kontaktów, było tam co prawda kilka nazwisk. Nie było jednak jakiejś kobiecej duszy, z którą Lola mogłaby od czasu do czasu porozmawiać o swoim złamanym sercu albo (oby nie!) jej złamanym sercu. Brakowało jej towarzyszki do babski rozmów o szminkach i sukienkach. Tak po prostu.
Jej mama i siostra badały życie misiów polarnych i fotografowały zorzę polarną na biegunie. Bowiem nie było dla rodziny Mak nic piękniejszego niż zima i śnieg. Lola od dziecka była zakochana w czekoladzie a jej rodzice w biegunie północnym i podróżach. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła z nimi w podróży, były dwa lata na Alasce, rok we Włoszech i kilka miesięcy Paryżu.
Jednak nigdzie nie było jej tak dobrze i ciepło jak w Nadmorzem. Tu była ukochana prababcia Nela, tu czekolada nabierała magii. 

Kiedy naciskała dzwonek domofonu Nolkowicza, poczuła dziwny ucisk w brzuchu. Z uśmiechem przywitała Anatola i jak zwykle uścisnęli się na przywitanie.
- Cześć Ant, patrz co Ci przyniosłam - odchyliła kawałek szarego papieru, który przykrywał okrągły placek.
- Ja wiem, że Czesława nie ma już pół roku ale doprawdy jem.
- Sam.
- Owszem - weszli do domu.
- A nie wolno jeść samemu  - odrzekła ściągając buty i wieszając płaszcz na wieszaku, poprawiła swą niesforną grzywkę - to ja teraz wstawię jedzenie na chwilę do piekarnika, a Ty zrobisz herbatę z rumem i pogadamy o nowych modelach urn - pociągnęła go w kierunku kuchni - chodź bo burczy mi w brzuchu.
- Czekaj, nie jestem sam, nie pędź tak bo się wystraszysz jak zwykle.
- Ou, w końcu jakaś miła pani Cię dopadła? - puściła do niego oko.
- Nic z Tych rzeczy młoda damo - udał że grozi jej palcem.
- To kto? - zapytała lekko wystraszonym głosem.
- O ktoś tu się wystraszył! - zaśmiał się - chodź, chodź, sama zobaczysz. 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Sześć.

- No dobra, zostaniesz tutaj w Nadmorzem. Twój dziadek jest dla mnie jak brat. Razem uczyliśmy się balsamowania, kremacji i prowadzenia interesów - Anatol nalewał kawy do kubków - słuchaj, Fiodor wie dlaczego uciekłeś?
- Ja nie uciekłem, ja podjąłem decyzję.
- Nie rozumiem, wybacz. Nie kochasz Mishy?
- Nie. Ona jest sztuczna, niech pan sobie wyobrazi piękny salon, a w nim stół z kryształowym blatem. Na blacie leży srebrna taca z owocami. Wszystko dookoła jest piękne. Piękne tapety, fotele, arrasy wiszące na ścianach. Piękny zapach i magiczna muzyka w tle.
- I?
- I właśnie taka jest Misha Woskova - Filip podszedł do okna - jest piękna jak taki salon. Więc rozsiadasz się wygodnie w fotelu i sięgasz po najpiękniejsze jabłko jakie kiedykolwiek widziałeś. A ono okazuje się plastikowe - odwrócił się od okna w stronę Anatola i założył ręce.
- Nie rozumiem, wybacz, ale to znaczy, że co, że Ona była sztuczna?
- Nie, Ona i jej rodzina jest trująca jak ten plastik z którego zrobiono owoce. Z pozoru piękne, dobre. Ale gdyby wgryźć się głębiej czyha na nas śmiertelna pułapka. A ja nie chcę takiego salonu. Nie chcę już pięknego pomieszczenia z ukrytą trucizną. Chciałbym kiedyś znaleźć zwykły hol.
- Hol? - Anatol pytająco uniósł brwi.
- Hol jest bezpieczny i tajemniczy zarazem. I taka jest właśnie idealna kobieta. W holu mogą stać brudne buty, mogą wisieć lustra w których przeglądasz się i widzisz całe swoje życie.
- Czekaj, czekaj, o co chodzi z brudnymi butami?
- Sam nie wiem, może chodzi mi o to, że buty zawsze wracają z właścicielem do domu? Chyba tak, chyba sens tkwi w tym żeby chcieć wracać. Hol jest piękny, bo prowadzi do środka wnętrza.
- Szukasz kobiety idealnej? Wiesz że nikt nie jest idealny?
- Wiem, ale sprawa z Mishą jest poważniejsza niż Pan myśli.
Nolkowicz podszedł do okna i odsunął firankę.
- Filipie w całym swoim życiu nauczyłem się wyczuwać niebezpieczeństwo. Od Ciebie bije coś dziwnego, jesteś mi bliski jak wnuk , chociaż nie widzieliśmy się już lata, więc obiecuję, pomogę Ci jak tylko będę mógł, ale teraz wybacz, będziemy mieli uroczego gościa, więc ta rozmowa musi zaczekać - z uśmiechem zakomunikował mężczyźnie, patrząc przy tym przez kuchenne okno, na żwawo idącą Lolę.



Pięć.

Pijalnia czekolady była w środku pomalowana na biało. Tylko w niektórych miejscach na ścianie znajdowały się kafelki, nadając wnętrzu ciepły klimat. Okna wysokie, niemalże panoramiczne wpuszczały do środka ciepłe, słoneczne światło grudniowego poranka.
Z zewnątrz biała elewacja, z drewnianymi elementami podtrzymującymi okna, wychodzącymi dlaje niż budynek - to czekoladowa oranżeria z milionem lampionów w środku.
Drewniane podłogi
sosnowe lakierowane stoliki
koronkowe obrusiki
jasne, lniane zasłony w oknach
stuletnia kanapa dla dwojga schowana w maleńkim kącie.
Prostota, biel i drewno.
Dwie gabloty z pralinami i tabliczkami czekolady owiniętymi w szary papier.
Kilka talerzy i pater z tartami i babeczkami
Crème brûlée 
Tiramisu w szklanym półmisku
czekolada gorzka, mleczna
mieszała się i parowała.
Stos białych talerzy i filiżanek
zmywarko - wyparzarka
wysokie i niskie szklanki
pudła widelców deserowych
pudła długich i krótkich łyżeczek do ciast, czekolady, do koktajli z wisienką.
Słodki porządek.

Jak zwykle o dziewiątej, próg pijalni przekroczył Ferdynand Zasada. Który to z zasady codziennie, od poniedziałku do piątku, zamawiał szybką mleczną z kroplą wanilii. I jak zwykle tuż przed wyjściem kupował dwie różane praliny na wynos, w małym czerwonym pudełeczku.
Dla Panny Zuzanny Nicto.
Panna Zuzanna byłą uosobieniem kobiecości. Niska blondynka, z pięknie zarysowaną talią i bujnymi biodrami, pachnąca zawsze różanymi perfumami. Ubierała się w sukienki, spódnice, koszule w grochy, kwiaty i pończochy. Z lekką melancholią w głosie. Po kątach szeptano o niej że jest starą panną, bo jak inaczej nazwać kobietę po trzydziestce nadal mieszkającą z ojcem? 
Gdyby znali jej smutną historię.
Tak więc panna Zuzanna, codziennie umawiała Ferdynanda Zasadę na spotkania, układała stosy papierów, parzyła najlepsze espresso w mieście, zakładała nogę na nogę pod biurkiem i zrzucała niewygodne obcasy.
I codziennie rano, około dziesiątej, obok ramki ze zdjęciem ukochanej kotki Grety, znajdowała dwie różane praliny. 
O tym że burmistrz Nadmorzem był zakochany w swojej sekretarce, wiedzieli chyba wszyscy . Niestety kobiecą wadą jest ślepota. Kobiety skupiają się na drobiazgach, nie zauważając rzeczy oczywistych takich jak na przykład miłość wisząca w powietrzu. Wolą czasami policzyć ilość oczek w pończochach, albo skupić się na szukaniu puderniczki w torebce.
W południe pijalnię odwiedziło kilka osób, turystów zwiedzających starą latarnie morską, przejezdnych, było też kilka takich, którzy o pijalni słyszeli w innych miastach. Bowiem rzadko się zdarzało by właścicielka z taką pasją oddawała się poszukiwaniom idealnie skomponowanej tabliczki czekolady. 
Gdy wkładała brudne filiżanki do zmywarki, do pijalni jak burza wpadł syn Ferdynanda - Albert Zasada

- Lola! Cześć! Skończyłem dzisiaj wcześniej zajęcia, wiesz zwolnili nas z francuskiego, bo się profesor pochorował. To ja Cię zastąpię a Ty skocz sobie na górę. Zrobisz sobie obiad czy co tam chcesz.

Kiedy matka Alberta odeszła od jego ojca i wyjechała, mały wówczas chłopczyk nie mógł znaleźć swojego miejsca. Ferdynand zabrał syna do pijalni, a prababcia Nela, razem z młodą Lolą pokazały mu magię prawdziwej czekolady. I w ten oto sposób młody Albert przepadł. Co roku, w miarę jak rósł, latem, Lola pokazywała mu co i jak, przekazywała mu receptury. Ufała mu, tak samo jak prababcia Nela. Szczególnie, że ze swojej tajemnicy, chłopak zwierzył się tylko jej.

- A czy Ty nie musisz się uczyć?
- Ja? Ależ skąd ! Ja jestem najlepszy - zawadiacko uśmiechnął się Albert.
- No dobra, wiem wiem, pamiętam umowę z Twoim tatą.
- ' Jak zawalisz szkołę, to zobaczysz czekoladę raz na dziesięć lat' - mówiąc jednocześnie, wybuchnęli śmiechem.
- Ciii - Lola przyłożyła palec i śmiejąc się zerknęła na gości pijalni. 
Kilka starszych dam przy stoliku oplotkowywało najnowsze nadmorskie wydarzenia. Był też pan ubrany w garnitur w miodowo beżową kratkę. Fioletowe skarpetki wystawały spod nogawek zaprasowanych w kant. Z laptopem na stole, pilnie stukał w klawiaturę. Do Nadmorzem przybywało wielu różnych ludzi. Przyciągała ich zabytkowa latarnia, czekolada i cynamon. Najlepsze wędzarnie ryb i tanie noclegi w okresie letnim.
- Dobra, która jest godzina? - zerknęła na zegarek - trzynasta, idę do Nolkowicza, zanieść mu tarte z serem pleśniowym i gruszkami na obiad. Bo biedak jest sam odkąd Czesław wypłynął.
- Kiedy wraca z morza?
- Jakoś tuż przed samą wigilią.
- A przyniesiesz mi kawałek tej pysznej rzeczy? Proszę, proszę .
- No przecież wiesz, głupolu, że nie będę Cię tu trzymać głodnego - puściła do niego oko - upiekłam w nocy dużo, wiesz nie mogłam spać.
- Dobra to zmykaj, a ja się tu zajmę interesem, jakby przybył książę na białym koniu, który Cię szuka to wyślę go do zakładu pogrzebowego.
- No bardzo śmieszne - kiwnęła z dezaprobatą dziewczyna, narzucając płaszcz.
- Czas żebyś się uśmiechała. Chociaż z tym smutkiem Ci do twarzy. Ciao Bella, spadaj ! - posłał jej całusa.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Cztery.

Wspomnienia z dzieciństwa mają niesamowitą noc. Są pełne zapachów i smaków. Fotografie w głowie wyskakują slajdami i ukazują przeszłość. Filip zszedł kocimi łbami w dół, taszcząc za sobą czarną walizkę. W uszach szumiało morze, w nosie zamieszkał cynamon i jod. Coś mu świtało w głowie, jakieś kilka tuneli, bram kamienic przypominało o błogich wakacjach w Nadmorzem, ale wtedy, mając pięć lat, był wychudzonym bladym chłopcem, pełnym lęku i smutku po stracie rodziców. Nie potrafił się nacieszyć magią miasteczka i jego wspomnienia zacierały się w mleczny obłok.

Dom Anatola Nolkowicza leżał na małym wzgórzu. W zasadzie ciężko opisać, czy to dom. Bo czy w miejscu kojarzonym z ciepłem, bezpieczeństwem, miłością i szczęściem, mieści się zakład pogrzebowy?
Willa Nolkowicza była z zewnątrz czarna, otoczona kutą w żelazie bramą. Ciemny dach obsiadły ptaki. Filip kroczył wąską aleją, lekko zaśnieżoną przez noc. Podszedł do bramy. Srebrna tabliczka z wygrawerowanym na czarno napisem, informowała

Zakład Pogrzebowy
'Cześć i czołem'
Nolkowicz i Syn

Zastanawiał się chwilę co siedzi w głowach przedsiębiorców pogrzebowych. Jego dziadek swój zakłąd nazwał ' Dwa metry pod ziemią ', Wladimir Woskovy , rosyjski potentat pogrzebowy mianował się Rosyjskim Królem Śmierci a swoje przedsiębiorstwo nazwał 'Wosk i spółka ' . No nic - pomyślał - trzeba zadzwonić. Nacisnął na dzwonek domofonu
- Halo, kto tam.
- Dzień dobry, czy zastałem Pana Anatola?
- Proszę poczekać, już wychodzę otworzyć bramę, automatyczny zamek nie działa -odrzekł lekko zachrypnięty głos.
Drzwi willi się otworzyły i oczom Filipa ukazał się Anatol takiego jakim go zapamiętał sprzed lat. No, może poza siwymi włosami i kilkoma zmarszczkami. Kroczył do niego mężczyzna w późno średnim wieku, ubrany w ciemne spodnie i tweedową marynarkę, czupryna siwych włosów nadawała mu nieco szalony wygląd. Podszedł do bramy i swymi ogromnymi zielonymi oczami, zmierzył Filipa od stóp do głów.
- A pan to kto?
- Ja... ja ..
- No? Marznę,proszę się pospieszyć z odpowiedzią.
- Filip.
- Tak? - zmarszczył pytająco czoło?
- Filip Nędznik - spojrzał wymownie w oczy mężczyzny.
Anatol Nolkowicz wytrzeszczył oczy, otworzył drzwi bramy i wciągnął Filipa na plac willi. 
- TEN Nędznik ? Wnuk mojego dobrego przyjaciela Fiodora? - zapytał teatralnym szeptem.
- Tak, jestem jego wnukiem.
- Matko kochana, to o Tobie od rana trąbią wiadomości w Internecie i radio?
- Jakie wiadomości?
- 'Uciekł z własnego ślubu', ' Nędznik tchórzem '- zacytował Anatol.
- O, przepraszam nie jestem tchórzem! - obruszył się Filip.
- Wejdźmy, zapraszam na herbatę z rumem, opowiesz mi co Cię do mnie sprowadza.
Weszli do domu. Filip był wyraźnie zdziwiony tym, jak dom wygląda w środku. Nie miał nic wspólnego z mrocznym pomieszczeniem. Było to jasne, przestronne umeblowane sosnowymi meblami domostwo, z nieco nowoczesnymi rozwiązaniami architektonicznymi. Takimi jak przeszklone schody, wielka szyba pełniąca funkcję ściany wychodzącej z salonu na ogromne oblicze morza. 
- Biuro zakładu mam w drugiej części domu. Chodź, usiądziemy w kuchni.
Kuchnia Anatola była najbardziej męską kuchnią jaką Filip widział. Ekspres do kawy, robot kuchenny, lodówka, zmywarka - wszystko obite stalą. Proste drewniane podłogi, prostokątny stół na jej środku, drewniane malowane na szaro meble. 
- No więc co Cię sprowadza do Nadmorzem?

*
Lola Mak zeszła do pijalni po krętych schodach. Jeszcze nie odsłoniła zasłon, sprawdziła czy wszystkie praliny i czekolady są poustawiane w równych rzędach - estetyka była jej obsesją. Bo przecież dlaczego robić w życiu wszystko byle jak, skoro można robić lepiej? Niech oczy cieszą się widokiem równo poukładanej czekolady, symetrycznie dobranych pralin, równomiernie rozłożonych owoców na tartach i babeczkach. Rzuciła okiem czy stoliki są czyste, czy serwetki są na swoim miejscu, czy cukier jest w cukiernicach. Wyszła na rześkie, poranne powietrze i udała się na cmentarz.
Gdyby zmierzyć odległość moich dłoni od Twoich, wyszłyby jakieś trzy ulice, dwa domy, ogromny park i czarna, kuta w żelazie brama. Po prawej stronie tuż za bramą, szereg białych nagrobków z aniołkami śpiącymi spokojnie – groby dzieci. Dalej, prosto kilka rodzinnych grobowców. Po lewej pomniki sióstr zakonnych ustawione w równym rzędzie. Sztywne za życia – sztywne po śmierci. Na środku cmentarza stoi mała kaplica. Prosta i skromna. Trochę jak latarnia morska wyznaczająca ścieżki umarłym. A na końcu tej mrocznej alejki... A na końcu tej mrocznej alejki, mijając szeregi rzeźb kamiennych aniołów, nagrobków bez właścicieli, pod krzakiem róży śpisz sobie spokojnie Ty. Zimno Ci? Mi jest zimno co noc bez Ciebie. Pamiętam jak rok temu, kiedy Cię chowali, stałam nad wykopanym grobem i zastanawiałam się czy mi nie zmarzniesz,
Mi.
Bo Ty byłeś mój, a ja byłam Twoja. Od kilku dni już tak bardzo nie płaczę. W zasadzie to chciałeś, żeby Cię spalić po śmierci ale ja nie umiałam. Cały czas myślałam, że wstaniesz mi z tej trumny. Chodziłam cały czas na Twój grób, kładłam się na zamarzniętej ziemi i słuchałam czy nie oddychasz. Nie drapiesz, nie chrapiesz, nie wołasz o pomoc. Była tylko taka przeraźliwa cisza. Ami z każdym dniem coraz bardziej brakuję powietrza. Twoja szczoteczka nadal stoi w kubku, w łazience. Tym z którego tak się śmiałeś, że wygląda jak doniczka.
Odkąd Cię nie mam, nie mam miłości.


Trzy.

Moskwa

 - Jak On śmiał! Jak On śmiał mi to zrobić? Mi?! Tato! Nie śmiej się słyszysz?! Jak ja mam teraz się pokazać w towarzystwie? Taka rozmazana, taka rozczochrana. Zrobił ze mnie pośmiewisko! - Dziewczyna w białej sukni, która spokojnie mogłaby uchodzić za bezę, stała i tupała srebrnymi obcasami w drewnianą posadzkę. Była wysoką, szczupłą platynową blondynką. Typową rosyjską pięknością, na której widok niejednemu mężczyźnie zapierało dech w piersiach, jednak Filip nie należał do grona koneserów urody Mishy.
- Córeczko, nie rozpaczaj, tatuś znajdzie Twojego niedoszłego męża szybciej niż myślisz.
Wladimir Woskovy, rosły mężczyzna o orlim nosie i granatowych oczach stanął przy oknie, odsunął palcem wskazującym firankę. Rzeczywiście, cała Moskiewska śmietanka towarzyska szeptała po kątach kościelnego placu. Dodając do tego dziennikarzy, którzy korzystając z zamieszania robili zdjęcia komu popadnie i robili wywiady z każdym, suma była oczywista – ogromny skandal. A na to ród Woskovych pozwolić sobie nie mógł. Odwrócił twarz od okna i podszedł do swojego dziecka.
- Kochasz go? Ale szczerze!
- W tym momencie go nienawidzę. Jak On śmiał! On jest mój! - Misha tupnęła nogą po raz setny w ciągu ostatnich dwudziestu minut – Jeszcze sobie zapamięta, że ja Misha Wladmirovicz Woskova dostaję wszystko czego chcę. Wszystko! - opadła teatralnie na krzesło proboszcza – Tylko błagam Cię tato, nie zabijaj go, sama go wykończę życiem ze mną, zobaczy do czego jestem zdolna.
Jak większość kobiet każdego mężczyznę – uśmiechnął się pod nosem Wladimir.
- Nie zabiję. Ten cały Nędznik jest nam za bardzo potrzebny. Tobie do kochania i do pokazywania się z nim na salonach a mi do czegoś innego.
- Wiem, wiem, to miała być część fuzji.
- Więc właśnie.
- Właśnie co?
- Sama zobaczysz. Filip jeszcze pozna gniew Wladimira Woskovego, a wtedy nie chciałbym być w jego skórze – pocałował córkę w czoło i szybkim krokiem, poprawiając po drodze jedwabny czerwony krawat, opuścił kościelną salkę zostawiając swoją ukochaną Mishę za drzwiami. Ruszył po schodach w dół aż do piwnicy. Dwóch wysokich mężczyzn stało pilnując wejścia do jednej z kościelnych piwnic.
- Ganomit, jest już Fiodor Nędznik?
- Tak jest szefie.
- I?
- I wygląda na zaskoczonego tak samo jak my wszyscy, gdybym to ja miał się żenić z szefa córką to...

- Dosyć! Na dzisiaj temat ślubu został wyczerpany. I nie życzę sobie Twoich fantazji na temat mojej córki ! - przerwał zdecydowanym tonem Wladimir i pchnął drewniane drzwi.
  Pociągnął za sparciały sznurek i zapaliła się żarówka. Światło ukazało ciemny pokój, zupełnie inny niż piwnica, z dziwnymi rzeczami. Były tam stare kościelne rzeźby wymagające renowacji, obdarte świeczniki, drewniana armia Jezusów w najróżniejszych motywach i krzyże, które wisiały dosłownie wszędzie. Wladimir podszedł do jednego z wiszących krucyfiksów i odsunął go w lewo, w obdartej ścianie wyczuł zamek i zdjął z szyi klucz zawieszony na złotym łańcuchu. Otworzył niewidzialną dotąd szafkę i wyciągnął z niej plik papierów.
- Fiodorze Nędzniku, zobaczysz co to znaczy zadrzeć z moją mafią. Ty i Twój parszywy gówniarz – szepnął pod nosem Woskovy wyciągając umowę o ślubie podpisaną przez Nędznika i Mishę.
- Ganomit! - krzyknął mafijny boss – Zaprowadźcie mnie do Fiodora, szybko!

Nadmorzem

Filip nie znalazł się w Nadmorzem przypadkiem. Kiedy umarli jego rodzice dziadek Fiodor zabrał go do swego przyjaciela Anatola Nolkowicza. Po czekoladowej uczcie na śniadanie, zapętlając się w ślimaczą skorupę miasta, krocząc kocimi łbami przypominał sobie jakieś w pół urwane zdania, głosy ludzi, zapachy. Czekolada u Emila przypomniała mu, że przecież kiedyś jedli bardzo podobną, również w Nadmorzem.
Będę musiał odnaleźć tą pijalnię - pomyślał.
Poczuł się jak bajkowym miejscu, bo takie właśnie było miasteczko. Położone na małym wzgórzu, ze starymi kamienicami, niskimi domkami, kocimi łbami było urokliwym miejscem. Zupełnie jakby przeszłość nie miała tu racji bytu, zupełnie jakby żadna z wojen tu się nie odbyła. Było czysto, pachniało cynamonem i morzem.
Było tajemniczo.
Zimowa biel stała się tłem dla wszystkich wyjątkowych elementów architektonicznych.
Wiszące lampiony nad molo, kocie łby ukryte pod lustrem z lodu, odcienie bieli, błękitu i granatu na fasadach budynków idealnie współgrały z rudymi dachówkami. Filip patrzył na to wszystko z zachwytem. I dałby wiarę, że przeniósł się w czasie gdyby nie to, że w kieszeni jego płaszcza zadzwonił telefon. Westchnął głęboko i wyciągając komórkę z kieszeni spojrzał na ekran swojego czarnego iPhone'a


DZIADEK
dzwoni
Odrzucając połączenie po raz setny w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin postanowił wysłać mu wiadomość
Nic mi nie jest, odezwę się jak uznam to za stosowne. Przepraszam.
Idąc przed siebie wszedł na plac rynkowy. Rozejrzał się dookoła. Na środku stał ratusz, błękitna fasada i białe drewniane okna, tworzyły uporządkowaną formę nadgryzioną lekko zębem czasu. Dookoła placu, ułożone w formie kwadratu stały białe, dwupiętrowe kamienice.  Pijalnia czekolady była na rogu jednej z uliczek. Ogromne panoramiczne okna były aktualnie zasłonięte przez kremowe zasłony. Nad  przeszklonymi drzwiami wisiała zawieszona bokiem tabliczka. Złote litery układały się w słowo Mak.
Filip patrzył jak zaczarowany. Jego wzrok utknął na dłuższą chwilę przy gablocie. Papierowy zamek z ręcznie malowanymi elementami był idealnym tłem dla czekoladowej fosy, cukrowych koników. Okna zamku były otwierane jak adwentowy kalendarz, za każdym kryła się słodka niespodzianka. Czekoladowe wspaniałości wysypywała się wprost z gabloty ku uciesze oczu.

Niesamowite – pomyślał i udał się kocimi łbami w dół uliczki, prosto w objęcia nowego życia.




niedziela, 18 sierpnia 2013

Dwa.

Nadmorzem z lotu ptaka wyglądało jak ślimacza skorupa. Układ domów zamykał się w krętej spirali. Spirala miała rude dachy i małe kamienice przytulone do siebie, albo oddzielone tunelami. Nad tunelami zazwyczaj było półokrągłe sklepienie, a w nim a raczej na nim okno czyjejś kuchni lub sypialni. Pokój nad takim przejściem cechował się chłodem i szumem wiatru usypiającym daną komórkę społeczną. Właśnie nad takim tunelem Lola miała kuchnię. Nocą zamieniała to pachnące malinowym winem miejsce, na małą fabrykę czekolady.
Stół.
Okrągły i dębowy.
Stół pamiętający wszystko.
Pierwszą wojnę, drugą wojnę. Stół na którym jedzono, kochano się, rozwiązywało się przy nim problemy, chowało się pieniądze do kopert na początku każdego miesiąca. To przy tym stole zbierał się sztab kryzysowy by przy herbacie, kakao z chilli albo kawie z cykorią debatować nad przeszłością.

Chcę mieć z Tobą stół. Okrągły bo na rogu siedzą stare panny. Chcę mieć z Tobą stół, bo chcę Ci podawać na nim obiady, śniadania, kolacje. Ugniatać na nim ciasto, i żeby nasze dzieci odrabiały przy nim lekcje, i wycinały ciastka z piernika. Chcę mieć z Tobą stół dla naszej miłości. Tej nagłej, szybkiej. Na blacie ubrudzonym mąką, bo lepiłam Ci pierogi a Ty mnie pocałowałeś w nagi kark i już byłam Twoja.

Na stole jak na mapie czekoladowych marzeń, co poranek Lola zeskrobywała resztki rozpuszczonego kakao, przyklejone płatki suszonych truskawek.  Dębowe deski przykryte koronkową krochmaloną serwetą, błyskały łuną czasu pomiędzy jedną a drugą rysą.
Bo nóż się ześlizgnął.
Bo spadł kiedyś żyrandol.
Bo to, bo tamto.
Ząb czasu, ot co.
W nocnej fabryce czekolady okna były zaparowane, Lola spinała wysoko włosy i boso, na środku kuchni, nucąc pod nosem francuskie piosenki
dosalała
dosładzała
mieszała
próbowała
oblizywała usta
szukała jak zwykle po raz setny esencji waniliowej.
Mogła tak siedzieć w kuchni do bladego świtu. I tak mało sypiała. To ze smutku. To z żałoby i tęsknoty. Nie lubiła tego uczucia beznadziejności, które spadało na nią tak nagle, tuż po otwarciu oczu. Bo przecież gdy rankiem otwieramy oczy, to w pierwszej sekundzie jesteśmy szczęśliwi. Dopiero coś nam przypomina o strasznej rzeczy.

W pierwszy poniedziałek grudnia, tuż przed otwarciem pijalni, stała w samej bieliźnie przed otwartą szafą. Jej oczom ukazał się jak zwykle stos poukładanych koszulek. Od granatu, beż po biel. Osobny stos na bluzki w paski i groszki. Jego szary sweter. Na metalowym drążku wisiało kilka sukienek. Błękitne, szare, w groszki, w paski.
Wisiała też jedna jedyna - czerwona. Pogładziła jej jedwabny materiał, który swoją długością sięgał tuż przed kolano. Gorsetowa góra z dekoltem w serduszko, na cienkich ramiączkach otulała drewniany wieszak.
Dekolt w serduszko - nawet jak nie masz piersi to i tak masz piersi - zwykła mawiać prababcia Nela.
Masz najpiękniejsze piersi na świecie, mieszczą się idealnie w moich dłoniach - zwykł mawiać On.

Sięgnęła szybko po pierwszą lepszą sukienkę w paski i usiadła na łóżku biorąc laptopa na kolana. Sprawdziła wiadomości jak zwykle przez Internet , a tam znów jakaś droga rozkopana i są korki.
Dlatego jest rower.
Migające reklamy środków odchudzających, jacyś smutni i łysiejący politycy, korowód księdza od słynnych cudów, zapowiedź sztormu i zimowych wyprzedaży. Jakiś napis drukowanymi literami krzyczał - UCIEKŁ Z WŁASNEGO ŚLUBU! - pewnie zapowiedź jakiegoś filmu, ostatnio zapowiadali pisząc "TAJEMNICZE MORSKIE ZNIKNIĘCIA "- pomyślała Lola zamykając klapę laptopa. Położyła się na łóżku i zerknęła w sufit. Zamknęła oczy i z jej ust wydobył się cichy, błagalny szept.
Babciu Nelu, to już rok jak On jest tam u góry z Tobą.
To już rok jak mi go stąd zabrali.
To już rok jak mnie codziennie boli serce.
Błagam Cię, daj mi siłę, bo nie mam nawet ochoty wstać i zejść na dół do pijalni. 
Nie mam siły żyć.
Zakryła twarz dłońmi i zaszlochała. W końcu zebrała się w sobie, wstała, spojrzała w lustro, zaplotła warkocz i posmarowała usta truskawkową szminką. Narzuciła płaszcz, włożyła buty i oparła się o ścianę w holu. Zerknęła na wiszące na niej zdjęcia w białych ramkach i zsunęła się na podłogę.
Niemoc.
Niemoc to najgorsze uczucie, które wpada nagle do życia i nie wiadomo jak je wywlec. Lola postanowiła pójść na cmentarz przed otwarciem pijalni, musiała mu powiedzieć, że go kocha nadal, chociaż On jest dwa metry pod ziemią, ale że już tak dalej nie może. Bo ta żałoba ją zabija.

Jeden.

GRUDZIEŃ.

O Loli Mak w mieście mówiono wiele. Że dziwna jakaś, że w tych paskach ciągle biega.
Że ciągle ta czekolada i czekolada. I cynamon. Że cały czas jest w tej dziwnej żałobie. Smutek w jej wielkich ciemnych oczach, otulonych karmelową grzywką zdawał się być jak morze. Morze pełne nadziei.  Nikt nigdy nie patrzył jej z tego powodu w oczy, gdy nalewała w zimowe poranki gorącego kakao do czerwonych termosów.
Kobieta - dziecko.
Niesforna grzywka.
Solony karmel.
Truskawkowa szminka.
Czekoladowy oddech.
Niewypowiedziane myśli ubrane w pasiaste koszulki.

Więc Lola Mak prowadziła pijalnię czekolady w Nadmorzem. Była sama jak palec, w tym maleńkim miasteczku. No, przynajmniej tak zwykła myśleć o czwartej nad ranem tuląc gorący termofor do brzucha. Tak naprawdę miała siostrę i mamę. Ale One były daleko, daleko stąd. Pijalnię czekolady Mak , Lola odziedziczyła mając osiemnaście lat, po zmarłęj prababci Neli. Znała tajemnice na najlepsze, rozpływające się w ustach praliny, wiedziała jaka jest idealna temperatura doskonałego kakao, w temperowaniu czekolady nie miała sobie równych. No i w gotowaniu. Odbierała świat wzrokiem, smakiem i zapachem. Dźwięki delikatnie ubarwiały całość, jak na przykład odgłos trzasku łamanej czekolady. Szum sypanego cukru i mąki, uwielbiała delikatność cynamonu, gdy zmielony szczyptami dodawała do ciasta marchewkowego.

W pierwszy poniedziałek grudnia, wstała jak zwykle o szóstej nad ranem. Zerknęła na pustą już od roku prawą stronę łóżka i zamknęła oczy. Policzyła do dziesięciu i odrzuciwszy kołdrę, postanowiła kolejny dzień z rzędu jakoś dać radę przetrwać. Miała zwyczaj brania lodowatych pryszniców. Tylko dotyk zimnej wody powodował paradoksalne ciepło. Potem owinięta w kremowy szlafrok szła w głąb przestronnego i jasnego mieszkania pachnącego drewnem i wanilią. W kuchni parzyła rumianek w białej filiżance sprzed stu lat, gotowała ryż na mleku z jabłkami i cynamonem. Cichy Jazz w radio i szarość za niemalże panoramicznymi oknami wychodzącymi na morze otulał złamane serce. Siedziała z podwiniętymi nogami na krześle, piła herbatę i zeskrobywała kciukiem zeschniętą czekoladę z blatu okrągłego dębowego stołu.
Wyglądała jak cień.
Jak cień swojego dawnego życia.
Podeszła do okna by jak zwykle popatrzeć na budzące się do życia Nadmorzem. Stare latarnie zaadaptowane przez elektryczność, ustępowały miejsca dostojnej szarości grudniowego poranka. Ciepłe, maleńkie światełka nad molo, niczym świetliki otulały poręcz i wisiały nad małą drewnianą bramą.
Znowu zapomnieli o lampkach  - pomyślała i otworzyła kuchenne okno. Już wbrew pozorom wcale nie jesienny a zimowy chłód przepełniony jodem i cynamonem wleciał do mieszkania. Zamknęła oczy i wyczuła coś jeszcze.
Drożdże rozpuszczone w ciepłym mleku i cynamon. Tak nad rankiem pachniało Nadmorzem.
Odbierania świata zapachami nauczyła się jeszcze w podstawówce, gdy pachnąca prababcia Nela zdradziła jej że nie ma na świecie piękniejszego zapachu niż śnieg.
- Lolu czujesz? 
- Babciu, ale śnieg nie pachnie.
- Powąchaj jeszcze raz, pachnie wanilią, pachnie czystością, pachnie wolnością. Śnieg może być bitą śmietaną w kryształowym pucharku, oprószony piaskiem wygląda jak ogromy Crème brûlée. O, powąchaj, pachnie jak środek kokosa. 

I to właśnie wtedy, mała Lola poczuła ferie zapachów w małych płatkach śniegu spoczywających na jej zmarzniętym nosie.

Więc śnieg pachniał najpiękniej.
Cynamon
terpentyna
czekolada
cytryna
wanilia
drożdże rozpuszczone w ciepłym mleku
truskawki
grzyby
Chanel n 5.
Wszystkie te zapachy kojarzyły jej się z czymś niezwykle dobrym i znanym.
Stojąc w oknie zauważyła  w oddali światła pociągu pędzące pomiędzy gałęziami nagich drzew.
To pewnie ten do Paryża.....


*

W pierwszy poniedziałek grudnia, na peronie w Nadmorzem zatrzymał się pociąg jadący z Moskwy do Paryża. Wyrzucił z siebie jednego pasażera i z sennym stukotem ruszył dalej.
Filip Nędznik uciekł z własnego ślubu.

A teraz, dźwigając worek żeglarski i czarną walizkę obitą aksamitem w lewej ręce, stał bezradnie na peronie rozglądając się na boki. Sięgnął prawą dłonią do kieszeni i wyciągnął pogniecioną kartkę z adresem

Anatol Nolkowicz
ul. Cicha 13
Nadmorzem

Mężczyzna westchnął głęboko i schował kartkę z powrotem.
Mogłem dojechać do Paryża i rzucić wszystko w cholerę. Mogłem, ale wtedy dziadek byłby skazany na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Filip ruszył ku wyjściu z peronu i zerknął w prawo. Jakiś mężczyzna, na oko sześćdziesięcioletni zamiatał śnieg sprzed małego sklepu. Podszedł nieco bliżej. Mężczyzna przerwał i leniwie zaprosił go do środka. Filip zdjął ciężar z pleców, otrzepał swoje ciemne, lekko kręcone włosy ze śniegu i podał dłoń nieznajomemu
- Dzień dobry, chciałbym zapytać jak dojdę na ulicę cichą trzynaście?
-  Dzień dobry, dzień dobry, to jednak sława Anatola przekracza granice naszego miasta? Ktoś bliski?
-  Przepraszam, Pan wybaczy ale nie rozumiem.
-  No tłukł się Pan pociągiem z Rosji, tu do nas, tylko po to, żeby komuś wyprawić pogrzeb?
- Ach, nie, nie nie. To sprawa innej wagi. Powiedziałbym nawet, że żywej.
-  Rozumiem. Proszę niech pan usiądzie. Jest szósta rano, o tej porze dopiero się tu budzimy, ja jestem wyjątkiem. Nie lubię na stare lata marnować dnia. Napije się pan herbaty?
-  Bardzo chętnie.
-  Pan pozwoli że się przedstawię – Emil Nicto – mężczyzna wyciągnął dłoń.
-  Filip.
- Filip.. i co dalej?
- Po prostu Filip.
- Bardzo pan tajemniczy.
- O której otwierają zakład pogrzebowy?
- W zasadzie to chyba jest czynny cały czas, w końcu śmierć nie pracuję od dziesiątej do osiemnastej w dni powszednie hi hi hi – śmiejąc się pod nosem rozsiadł się na krześle dając znak żeby Nędznik zrobił to samo.
- No tak racja – usiadł obok Emila za ladą, na niskim taborecie.
Filip przypomniał sobie, że nieraz budził go nocny telefon i światło w holu. Czasem był to również krzyk rozpaczy, kobiecy lament albo bieganie po schodach. Jego dziadek sam był przedsiębiorcą pogrzebowym. 
- Wie Pan co, może Pan tutaj zaczekać do ósmej i pójść w stronę miasta. Wskażę Panu drogę. Może zjemy śniadanie razem? - Emil skrzyżował ręce i odchylił się wygodnie z krzesła – wygląda Pan na zmęczonego.
- Bardzo chętnie, tam strasznie wieje a jak mniemam żadnej kawiarni czynnej o tej porze nie ma.
- Jest jest, ale dopiero od ósmej. Taka jedna Lola ją prowadzi, pijalnię czekolady dokładnie. Jakie Ona ma tam cuda, cukrzycy od patrzenia można dostać hie hie hie – mężczyzna wyciągnął spod lady małe zawiniątko  - Pan popatrzy – rozwinął szary papier i ich oczom ukazała się mała tabliczka ciemnej czekolady – ostatnio wymyśliła że zrobi z solą morską. Taką prawdziwą, naszą, z Nadmorzem. Pan spróbuję – Emil ułamał kawałek, który z przyjemnym dla ucha trzaskiem odszedł od reszty tabliczki. 
- Dziękuję – Filip wsadził kawałek do ust i z wrażenia przymknął oczy – Jezus Maria – rzekł z pełną buzią – to cudo, nie czekolada.
- Mówiłem!

***

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

ZERO.

Zacznie się jak w romantycznym filmie.
Albo nie.
Zacznie się źle, a później będzie jeszcze gorzej.
Teraz są tylko gorące noce, czerwone wino pulsuje w żyłach na zmianę z wodą i zieloną herbatą.
On śpi niespokojnie.
A ja nocą wychodzę zza alfabetu.
Chodź, pokażę Ci Nadmorzem.
Ta historia może nigdy się nie skończy.

Moskwa
Nadmorzem
Tragiasto
Paryż

Jestem tylko ja, Ty i stare francuskie piosenki.
Jest jeszcze cynamon i czekolada.

L.