poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Trzy.

Moskwa

 - Jak On śmiał! Jak On śmiał mi to zrobić? Mi?! Tato! Nie śmiej się słyszysz?! Jak ja mam teraz się pokazać w towarzystwie? Taka rozmazana, taka rozczochrana. Zrobił ze mnie pośmiewisko! - Dziewczyna w białej sukni, która spokojnie mogłaby uchodzić za bezę, stała i tupała srebrnymi obcasami w drewnianą posadzkę. Była wysoką, szczupłą platynową blondynką. Typową rosyjską pięknością, na której widok niejednemu mężczyźnie zapierało dech w piersiach, jednak Filip nie należał do grona koneserów urody Mishy.
- Córeczko, nie rozpaczaj, tatuś znajdzie Twojego niedoszłego męża szybciej niż myślisz.
Wladimir Woskovy, rosły mężczyzna o orlim nosie i granatowych oczach stanął przy oknie, odsunął palcem wskazującym firankę. Rzeczywiście, cała Moskiewska śmietanka towarzyska szeptała po kątach kościelnego placu. Dodając do tego dziennikarzy, którzy korzystając z zamieszania robili zdjęcia komu popadnie i robili wywiady z każdym, suma była oczywista – ogromny skandal. A na to ród Woskovych pozwolić sobie nie mógł. Odwrócił twarz od okna i podszedł do swojego dziecka.
- Kochasz go? Ale szczerze!
- W tym momencie go nienawidzę. Jak On śmiał! On jest mój! - Misha tupnęła nogą po raz setny w ciągu ostatnich dwudziestu minut – Jeszcze sobie zapamięta, że ja Misha Wladmirovicz Woskova dostaję wszystko czego chcę. Wszystko! - opadła teatralnie na krzesło proboszcza – Tylko błagam Cię tato, nie zabijaj go, sama go wykończę życiem ze mną, zobaczy do czego jestem zdolna.
Jak większość kobiet każdego mężczyznę – uśmiechnął się pod nosem Wladimir.
- Nie zabiję. Ten cały Nędznik jest nam za bardzo potrzebny. Tobie do kochania i do pokazywania się z nim na salonach a mi do czegoś innego.
- Wiem, wiem, to miała być część fuzji.
- Więc właśnie.
- Właśnie co?
- Sama zobaczysz. Filip jeszcze pozna gniew Wladimira Woskovego, a wtedy nie chciałbym być w jego skórze – pocałował córkę w czoło i szybkim krokiem, poprawiając po drodze jedwabny czerwony krawat, opuścił kościelną salkę zostawiając swoją ukochaną Mishę za drzwiami. Ruszył po schodach w dół aż do piwnicy. Dwóch wysokich mężczyzn stało pilnując wejścia do jednej z kościelnych piwnic.
- Ganomit, jest już Fiodor Nędznik?
- Tak jest szefie.
- I?
- I wygląda na zaskoczonego tak samo jak my wszyscy, gdybym to ja miał się żenić z szefa córką to...

- Dosyć! Na dzisiaj temat ślubu został wyczerpany. I nie życzę sobie Twoich fantazji na temat mojej córki ! - przerwał zdecydowanym tonem Wladimir i pchnął drewniane drzwi.
  Pociągnął za sparciały sznurek i zapaliła się żarówka. Światło ukazało ciemny pokój, zupełnie inny niż piwnica, z dziwnymi rzeczami. Były tam stare kościelne rzeźby wymagające renowacji, obdarte świeczniki, drewniana armia Jezusów w najróżniejszych motywach i krzyże, które wisiały dosłownie wszędzie. Wladimir podszedł do jednego z wiszących krucyfiksów i odsunął go w lewo, w obdartej ścianie wyczuł zamek i zdjął z szyi klucz zawieszony na złotym łańcuchu. Otworzył niewidzialną dotąd szafkę i wyciągnął z niej plik papierów.
- Fiodorze Nędzniku, zobaczysz co to znaczy zadrzeć z moją mafią. Ty i Twój parszywy gówniarz – szepnął pod nosem Woskovy wyciągając umowę o ślubie podpisaną przez Nędznika i Mishę.
- Ganomit! - krzyknął mafijny boss – Zaprowadźcie mnie do Fiodora, szybko!

Nadmorzem

Filip nie znalazł się w Nadmorzem przypadkiem. Kiedy umarli jego rodzice dziadek Fiodor zabrał go do swego przyjaciela Anatola Nolkowicza. Po czekoladowej uczcie na śniadanie, zapętlając się w ślimaczą skorupę miasta, krocząc kocimi łbami przypominał sobie jakieś w pół urwane zdania, głosy ludzi, zapachy. Czekolada u Emila przypomniała mu, że przecież kiedyś jedli bardzo podobną, również w Nadmorzem.
Będę musiał odnaleźć tą pijalnię - pomyślał.
Poczuł się jak bajkowym miejscu, bo takie właśnie było miasteczko. Położone na małym wzgórzu, ze starymi kamienicami, niskimi domkami, kocimi łbami było urokliwym miejscem. Zupełnie jakby przeszłość nie miała tu racji bytu, zupełnie jakby żadna z wojen tu się nie odbyła. Było czysto, pachniało cynamonem i morzem.
Było tajemniczo.
Zimowa biel stała się tłem dla wszystkich wyjątkowych elementów architektonicznych.
Wiszące lampiony nad molo, kocie łby ukryte pod lustrem z lodu, odcienie bieli, błękitu i granatu na fasadach budynków idealnie współgrały z rudymi dachówkami. Filip patrzył na to wszystko z zachwytem. I dałby wiarę, że przeniósł się w czasie gdyby nie to, że w kieszeni jego płaszcza zadzwonił telefon. Westchnął głęboko i wyciągając komórkę z kieszeni spojrzał na ekran swojego czarnego iPhone'a


DZIADEK
dzwoni
Odrzucając połączenie po raz setny w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin postanowił wysłać mu wiadomość
Nic mi nie jest, odezwę się jak uznam to za stosowne. Przepraszam.
Idąc przed siebie wszedł na plac rynkowy. Rozejrzał się dookoła. Na środku stał ratusz, błękitna fasada i białe drewniane okna, tworzyły uporządkowaną formę nadgryzioną lekko zębem czasu. Dookoła placu, ułożone w formie kwadratu stały białe, dwupiętrowe kamienice.  Pijalnia czekolady była na rogu jednej z uliczek. Ogromne panoramiczne okna były aktualnie zasłonięte przez kremowe zasłony. Nad  przeszklonymi drzwiami wisiała zawieszona bokiem tabliczka. Złote litery układały się w słowo Mak.
Filip patrzył jak zaczarowany. Jego wzrok utknął na dłuższą chwilę przy gablocie. Papierowy zamek z ręcznie malowanymi elementami był idealnym tłem dla czekoladowej fosy, cukrowych koników. Okna zamku były otwierane jak adwentowy kalendarz, za każdym kryła się słodka niespodzianka. Czekoladowe wspaniałości wysypywała się wprost z gabloty ku uciesze oczu.

Niesamowite – pomyślał i udał się kocimi łbami w dół uliczki, prosto w objęcia nowego życia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz