solony karmel,
zapach morza o świcie,
zaparowane pomieszczenia.
truskawkowa szminka,
czekolada z suszonymi pomidorami,
zamarznięte jeziora,
morze zimą,
książki kryminalne.
Lola jak mantrę odprawiała swoje sposoby na smutek.
Mówili, że zaprzeczenie minie.
Minęło. Ale zaraz po tym jak przestała codziennie parzyć dwie herbaty, zamiast złości przyszła depresja i otępienie.
Złość czaiła się tuż za rogiem, tuż za słowami wypowiedzianymi przez Nolkowicza.
Już dość!
Co ten Anatol sobie wyobraża! Że co, że może tak sobie bezkarnie robić wykłady na temat straty?
No dobra, może...- Lola szybkim tempem zbiegała po oblodzonych kocich łbach, prosto w objęcia ślimaka. Kręte uliczki z czerwono białymi markizami wynurzającymi się zza zakrętów były charakterystyczne dla Nadmorzem w ciągu dnia.
Cały ten mój żal jest bez sensu, przecież Nolkowicz też stracił. Przecież też jego żona umarła. Ukochana kobieta. Mi umarł ukochany mężczyzna.
Wpadła do pijalni, zaskakując swym gwałtownym wtargnięciem kilku gości pijących czekoladę. Albert czyszczący szkło za ladą zamarł.
- Ja...ja przepraszam. - Lola odwiązała szalik i wybuchnęła płaczem, przeszła szybko na zaplecze ciągnąc zdezorientowanego Alberta za sobą
- Co Ci się stało?
- Nie wiem, wszysty-y-yssstko jest bez sensu ,yk - wpadając w gwałtowny szloch dostała jak zwykle czkawki.
- Ale co jest bez sensu, Loluś? - przykucnął zarzucając lnianą ścierkę na ramię i biorąc ją za zimną dłoń.
- To że On umarł, a ja teraz boję się iść dalej. Myślicie że ja o tym nie wiem, że to jest bez sensu? Że ile miesięcy, dni, tygodni można żyć w takim stanie w jakim jestem ja? Ile?! Ja już mam dość, chcę iść dalej, chcę wyjechać do Paryża na festiwal czekolady. Ale nie, nie mogę. Wiesz czemu? yyk. - czknęła znowu podskakując na krześle - bo ja i On mieliśmy jechać razem. Ale On mnie zostawił. Wolał umrzeć niż walczyć, taka jest prawda.
- Czy Ty jesteś w końcu zła?
- Tak - nadal płacząc, kiwnęła głową.
- Masz - podał jej chusteczkę - wysmarkaj nos, ten poniedziałek jest za długi. Stanowczo.
- Chyba - yk - zamkniemy pijalnie wcześniej, muszę iść się położyć.
- Dobra, pójdziemy na górę i zrobię Ci herbatę.
- Dzięki Albert, jesteś kochany.
Poniedziałek to najdziwniejszy dzień w tygodniu. Jest smutny, ciągnie się jak makaron, i zapowiada pracowite pięć dni. Pierwszy poniedziałek grudnia dał się Loli we znaki. Minął równy rok od jego śmierci i odkąd leżała na podłodze bez życia, bez nadziei, bez niego.
Wchodząc po krętych schodach na piętro swojego mieszkania, przesuwała zimną dłonią po lodowatej poręczy. Lubiła jej gładkość i śliskość. Wyczuwała łączenia pod drobnymi palcami z paznokciami pomalowanymi na czerwono. Dziesięć łączeń - ostatni schodek i może przejść przez próg swojego małego czekoladowego świata.
Kiedy umarł, całe mieszkanie pomalowała na biało, nie było to trudne. Biel z łamanym błękitem gościła już na łazienkowych kafelkach, w kuchni też było jasno. Swoją sypialnię pomalowała na biało, zamalowując pudrowy róż ze ścian ze starego życia.
Hol był biały, z wiszącymi ramkami pełnymi zdjęć przodków i zwierząt.
Małe muzeum w korytarzu, budowało wewnętrzne ciepło i spokój wśród wszechobecnej bieli.
Ten kolor stał się motywem przewodnim jej życia. Tłem do żałoby, na przekór mrocznej czerni.
Czas żyć - Postanowiła patrząc na parującą wodę z czajnika. Już pachnie świętami, może mama i Tilda wpadną do Nadmorzem? Tak bardzo się za nimi stęskniłam. Może zaproszę Anatola i Czesława? Alberta i Ferdynanda? A może ten Filip też nie będzie miał się gdzie podziać? Filip... dziwny. Przydomek godny króla. - uśmiechnęła się pod nosem.
Złość czaiła się tuż za rogiem, tuż za słowami wypowiedzianymi przez Nolkowicza.
Już dość!
Co ten Anatol sobie wyobraża! Że co, że może tak sobie bezkarnie robić wykłady na temat straty?
No dobra, może...- Lola szybkim tempem zbiegała po oblodzonych kocich łbach, prosto w objęcia ślimaka. Kręte uliczki z czerwono białymi markizami wynurzającymi się zza zakrętów były charakterystyczne dla Nadmorzem w ciągu dnia.
Cały ten mój żal jest bez sensu, przecież Nolkowicz też stracił. Przecież też jego żona umarła. Ukochana kobieta. Mi umarł ukochany mężczyzna.
Wpadła do pijalni, zaskakując swym gwałtownym wtargnięciem kilku gości pijących czekoladę. Albert czyszczący szkło za ladą zamarł.
- Ja...ja przepraszam. - Lola odwiązała szalik i wybuchnęła płaczem, przeszła szybko na zaplecze ciągnąc zdezorientowanego Alberta za sobą
- Co Ci się stało?
- Nie wiem, wszysty-y-yssstko jest bez sensu ,yk - wpadając w gwałtowny szloch dostała jak zwykle czkawki.
- Ale co jest bez sensu, Loluś? - przykucnął zarzucając lnianą ścierkę na ramię i biorąc ją za zimną dłoń.
- To że On umarł, a ja teraz boję się iść dalej. Myślicie że ja o tym nie wiem, że to jest bez sensu? Że ile miesięcy, dni, tygodni można żyć w takim stanie w jakim jestem ja? Ile?! Ja już mam dość, chcę iść dalej, chcę wyjechać do Paryża na festiwal czekolady. Ale nie, nie mogę. Wiesz czemu? yyk. - czknęła znowu podskakując na krześle - bo ja i On mieliśmy jechać razem. Ale On mnie zostawił. Wolał umrzeć niż walczyć, taka jest prawda.
- Czy Ty jesteś w końcu zła?
- Tak - nadal płacząc, kiwnęła głową.
- Masz - podał jej chusteczkę - wysmarkaj nos, ten poniedziałek jest za długi. Stanowczo.
- Chyba - yk - zamkniemy pijalnie wcześniej, muszę iść się położyć.
- Dobra, pójdziemy na górę i zrobię Ci herbatę.
- Dzięki Albert, jesteś kochany.
Poniedziałek to najdziwniejszy dzień w tygodniu. Jest smutny, ciągnie się jak makaron, i zapowiada pracowite pięć dni. Pierwszy poniedziałek grudnia dał się Loli we znaki. Minął równy rok od jego śmierci i odkąd leżała na podłodze bez życia, bez nadziei, bez niego.
Wchodząc po krętych schodach na piętro swojego mieszkania, przesuwała zimną dłonią po lodowatej poręczy. Lubiła jej gładkość i śliskość. Wyczuwała łączenia pod drobnymi palcami z paznokciami pomalowanymi na czerwono. Dziesięć łączeń - ostatni schodek i może przejść przez próg swojego małego czekoladowego świata.
Kiedy umarł, całe mieszkanie pomalowała na biało, nie było to trudne. Biel z łamanym błękitem gościła już na łazienkowych kafelkach, w kuchni też było jasno. Swoją sypialnię pomalowała na biało, zamalowując pudrowy róż ze ścian ze starego życia.
Hol był biały, z wiszącymi ramkami pełnymi zdjęć przodków i zwierząt.
Małe muzeum w korytarzu, budowało wewnętrzne ciepło i spokój wśród wszechobecnej bieli.
Ten kolor stał się motywem przewodnim jej życia. Tłem do żałoby, na przekór mrocznej czerni.
Czas żyć - Postanowiła patrząc na parującą wodę z czajnika. Już pachnie świętami, może mama i Tilda wpadną do Nadmorzem? Tak bardzo się za nimi stęskniłam. Może zaproszę Anatola i Czesława? Alberta i Ferdynanda? A może ten Filip też nie będzie miał się gdzie podziać? Filip... dziwny. Przydomek godny króla. - uśmiechnęła się pod nosem.
gratuluję :) niecierpliwie zaglądam i czekam na ciąg dalszy
OdpowiedzUsuńtak dobre jak film Czekolada z Juliette Binoche i Johnnem Deppem, jeśli nie oglądałaś polecam :)