Kiedy w Nadmorzem minął drugi tydzień grudnia, święta stały się głównym tematem spotkań niedzielnego obiadu, śniadania, pogawędek na poczcie czy szeptów w pijalni Mak, pomiędzy jednym espresso a drugim czekoladowym latte. Boże Narodzenie pachniało grzybami, wędzonymi rybami i żywicą z choinek. Jakiś kwaskowaty zapach zwiastował dojrzewające zakwasy na barszcz i kapustę do pierogów. Wystrój pijalni zmienił się nieco, jak zawsze co roku na tą okazję, na drzwiach zawisł ogromny zielony adwentowy wieniec przewiązany czerwoną kokardą. Na stolikach ozdobne koronkowe serwety zostały wzbogacone o proste lniane okrągłe serwetki w czerwoną świąteczną kratkę. Pojawiło się więcej świec pachnących wanilią i cynamonem. Zaczęto też coraz częściej serwować zmarzniętym gościom herbatę z laską cynamonu, imbirem i plastrem cytryny na rozgrzewkę. Jak zwykle o tej porze Lola miała coraz więcej zamówień na czekoladowe wieńce, tarty i serniki wiedeńskie. Albert zaraz po szkole zjawiał się na dole by obsługiwać gości a Lola spędzała dnie i noce trzeciego tygodnia grudnia, umorusana po uszy mąką i cynamonem. Miała swój stały repertuar podczas gotowania i ściśle się go trzymała. Mianowicie – centrum muzyki stanowił stary adapter w którym zwykle wirowała płyta z hitami Edith Piaf, stół przesuwała na sam środek kuchni, wykładała jego blat szarym papierem. Z białego, stuletniego kredensu wyciągnęła plik lnianych ścierek. Worek z mąką, kostki masła, cukier w słoiku, proszek do pieczenia, wiórki czekolady. Stos jajek w glinianej misie, puszki z brzoskwiniami, biały ser trzykrotnie zmielony. A pośród foremek do ciast, szklanych misek, pośród pary i obłoków mąki stała na boso Ona. Ubrana w krótką pasiastą koszulkę i czarne getry, spinając włosy w kucyk jak zwykle zamknęła oczy.
Był środek trzeciego tygodnia, gdy późnym popołudniem rozległo się głośne pukanie w drzwi. Podniosła głowę znad rozwałkowanego ciasta
Zapomniałam! Przecież Anatol miał mi przynieść skrzynkę orzechów. Cholera, teraz całą noc będę siedzieć i je rozłupywać. A potem mielić....
Wytarła dłonie w ścierkę i popędziła przez hol ku drzwiom. A za nimi stał Anatol.
I Filip.
Obydwoje dzierżyli w dłoniach po skrzynce i śmiejąc się wesoło weszli do środka.
- Ojej, jak cudownie że jesteś, ee to znaczy jesteście – uśmiechnęła się i pomogła im po kolei z każdą paczką.
- Nie noś tego, zdejmiemy buty i Ci pomożemy – Anatol zachwiał się potykając o jednego już zdjętego.
- No właśnie widzę – starając się ukryć swe irracjonalne zdenerwowanie na widok Filipa, Lola ruszyła do kuchni – Uprzedzam, że mam bałagan, zamówień na ciasta jest trzydzieści w tym roku a ja po prostu jakoś nie ogarniam – rzuciła w głąb mieszkania.
- No wiesz, w końcu miałaś roczną przerwę, w tamte święta wszyscy tęsknili za marchewkowym piernikiem.
- A co się wydarzyło rok temu? - Filip zapytał patrząc na ubrudzony mąką nos dziewczyny i uśmiechając się w duchu pomyślał – ślicznie wyglądasz Lolu Mak.
- NIC! - Anatol i dziewczyna jednocześnie powiedzieli czym wzbudzili oczywiście zaciekawienie Nędznika.
- To znaczy chora byłam, na grypę, trwała prawie miesiąc – Odwróciła się do nich plecami i nastawiła wodę na herbatę – napijecie się oczywiście czegoś gorącego? Mróz w swych objęciach trzyma w tym roku wyjątkowo mocno.
- Oczywiście, gdzie masz dziadka do orzechów? Zabraliśmy z domu jednego a na drugiego liczyłem u Ciebie- Anatol podszedł do kredensu i zaczął szperać w szufladach.
- Trzecia po lewej od dołu – wyjęła z szafki trzy kubki i wlała do każdego mocnej herbacianej esencji –Naprawdę mi z tym pomożecie? Kurcze, uratowaliście mi życie, myślałam że do niedzieli nie pozbieram się z orzechami. Chyba zasłużyliście na coś jeszcze – wyciągnęła garnek leczo z lodówki i wrzuciła na kuchenkę – to co zjemy i pieczemy?
- Bardzo chętnie – spojrzał jej Filip głęboko w oczy – uwielbiam leczo i zapach ciasta.
No ładnie – pomyślał Nolkowicz patrząc na to co było niewidoczne dla ślepego i smutnego serca Loli Mak.
Minęły dwie godziny, dźwięk rozłupywanych orzechów i głos Edith wypełniał całe mieszkanie, znienacka pojawił się również dźwięk telefonu
- To mój, wybaczcie – Anatol wyszedł z kuchni odbierając po drodze połączenie.
- Ma pani bardzo ładną kuchnię.
- Dziękuję, ale mogę mieć prośbę?
- Oczywiście, prośba to nic strasznego.
- Proszę mi mówić po imieniu, z całym szacunkiem ale podejrzewam że jestem od pana młodsza o kilka lat i jakoś tak wszyscy tutaj mnie nazywają. Zresztą, nie lubię tytułów – uśmiechnęła się nerwowo wycierając swędzący czubek nosa w ramię.
- Bardzo chętnie, pod warunkiem że będziesz się tak samo do mnie zwracać.
- Dobrze.
- Jestem Filip – wyciągnął dłoń w jej stronę.
- A ja Lola – kiwnęła głową na wyciągniętą rękę mężczyzny – ubrudzę Cię.
- To nic – chwycił za oblepioną z ciasta dłoń i lekko ścisnął – Miło mi Cię poznać Lolu Mak.
- Cholera jasna ! - Anatol wparował do kuchni i usiadł na pozostawionym przez siebie wcześniej krześle – muszę jechać do Tragiasto po trupa, to znaczy po nieboszczyka. A było tu tak miło i ciepło, czasami nienawidzę swojej roboty i przeznaczenia.
- Jechać z Tobą? - Filip zerwał się z krzesła.
- Nie trzeba, siadaj, została jeszcze jedna skrzynka, to trochę potrwa zabieranie tych zwłok z mieszkania, poczekasz na mnie tutaj.
Żadne z nich nie zauważył jak Lola pobladła gwałtownie na twarzy, obudzili się dopiero gdy usiadła powoli na krześle pomiędzy nimi.
- Wszystko w porządku?
- Ja...ja przepraszam – obróciła twarz w stronę Nolkowicza i lekko drżąca broda zdradziła jej emocje.
- Chodź, usiądziesz sobie gdzieś indziej, pewnie to od tego że tak stoisz przy tych garach i stoisz – Anatol wziął ją pod ramię i zaprowadził do salonu. Położył ją na ogromnej kremowej sofie, przykrył kocykiem i zapalił małą lampkę – Filip z Tobą zostanie, Albert już pewnie siedzi nad książkami nie będę po niego dzwonił może tak być? - zapytał szeptem.
- Tak, przepraszam, ja nie wiem co się stało, znowu ten sam atak paniki, myślałam, że po naszej ostatniej rozmowie zrozumiałam że już dość ale widocznie mózg nie chce współpracować z moim sercem i na hasło 'trup' wszystko w środku obraca mi się do góry nogami. Tak po prostu, tak znienacka – usiadła i podwinęła nogi, przetarła oczy z kilku drobnych łez i lekko się uśmiechnęła – jedź, nic mi nie będzie, Filip też już może iść.
- O nie, co to to nie, On zostanie, będzie miał na Ciebie oko.
- Ale ja nie chcę żeby On wiedział, nie chcę żeby patrzył na mnie tak jak inni, nie chcę zdradzać tej tajemnicy.
- Ja mu nie powiem, ale wiesz jak tutaj jest. Prędzej czy później ktoś się wygada. No nic muszę jechać, Filip, chodź tu do nas, Lola źle się poczuła, to ze zmęczenia. Proszę posiedź z nią trochę i najwyżej pooglądajcie coś na DVD .
- Halo, przepraszam ja też tu jestem – szturchnęła Nolkowicza w bok.
- Dobra dobra, ty się tu młoda nie mędrkuj tylko odpoczywaj, buziak w nos i spadam. Chodź Filipie, zamkniesz za mną drzwi. - wstał, pogłaskał ją po głowie i wyszedł z pokoju ciągnąc za sobą nieco zdezorientowanego mężczyznę.
- Anatol, co jej się stało? – zapytał cicho .
- Ona tak ma, może kiedyś się dowiesz, ja nic nie mogę powiedzieć. Lola Mak przeżyła tragedię a jej echo odbija się w jej duszy do tej pory. - tajemniczo zapowiedział Anatol, klepnął Filipa w ramię i zbiegł po schodach w głąb mroźnego świata.
- Zawsze marzyłam o tym, żeby popłynąć papierową łódką. Ale tak jakoś...wiesz jak to jest z marzeniami, uciekają przez palce i odnajdują swoje przeznaczenie. Zresztą, myślę że to nierealne. No bo niby jak, przecież papier rozpuszcza się w wodzie – siedziała na sofie z zaczerwienionymi policzkami, z nogami schowanymi pod kocem i wyjawiała Filipowi swe marzenie – wybacz, to ten film, On działa na mnie w ten dziwny sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz