niedziela, 22 września 2013

THE END.

Chciałoby się napisać  - POSŁUCHAJCIE, ale wypada wyklikać - czytajcie.

'Lola i Cynamon' to najpiękniejsza przygoda w moim życiu. Przygoda, która narodziła się w mojej głowie niespodziewanie. Tak sobie myślę, że całe moje życie szłam w ramiona tej opowieści. Wszystkie rzeczy, które mnie spotkały, znaki na niebie, ziemi, to jak kożuch układał się w kubku kakao - słowem wszystko zmierzało w jedną stronę.

W stronę morza.
Marzyłam, żeby napisać książkę blogową. Wiecie, taką, żeby każdy miał do niej dostęp. Komentarze miały być wówczas platformą pomiędzy mną autorką całej historii a wami - moimi przyjaciółmi i czytelnikami.

Jednak przygodę z tym blogiem czas zakończyć. Nie kończę jednak z książką. ABSOLUTNIE NIE!
Obiecuję, że za jakiś czas będziecie trzymać w swoich dłoniach pierwsze wydanie tej morskiej opowieści.

Do tej decyzji skłonił mnie głos przyjaciół. I wiecie co, mam wspaniałych przyjaciół.
Wyjaśniam:

Kiedy chodziłam do liceum plastycznego i rysowałam inaczej niż wszyscy , moje pomysły które od początku do końca były tylko moje - z czego tłumaczyć się nie zamierzam - zostały skradzione.
TAK.

Plagiat to wstrętna plaga w sztuce. Do dzisiaj pamiętam to upokorzenie, tą swoją bezsilność.
I tak po ludzku, po prostu boję się o powtórkę.

Bo gdyby ktoś ukradł mi cynamon, to nie podniosłabym się z ziemi już nigdy.
A wiecie sami jak ciężko się wstaję po porażce.
Tak więc, Ci którzy czytali i czekali na następne rozdziały muszą mi wybaczyć i zrozumieć moją decyzję.
Przysięgam że cynamonowa magia będzie wszędzie. Akurat jest to jedyna rzecz w moim życiu której na dziś jestem pewna.

Bardzo Wam dziękuję za ten piękny i pozytywny odbiór książki.

Bardzo.

L.


sobota, 7 września 2013

Jedenaście.

      Kiedy w Nadmorzem minął drugi tydzień grudnia, święta stały się głównym tematem spotkań niedzielnego obiadu, śniadania, pogawędek na poczcie czy szeptów w pijalni Mak,  pomiędzy jednym espresso a drugim czekoladowym latte. Boże Narodzenie pachniało grzybami, wędzonymi rybami i żywicą z choinek. Jakiś kwaskowaty zapach zwiastował dojrzewające zakwasy na barszcz i kapustę do pierogów. Wystrój pijalni zmienił się nieco, jak zawsze co roku na tą okazję, na drzwiach zawisł ogromny zielony adwentowy wieniec przewiązany czerwoną kokardą. Na stolikach ozdobne koronkowe serwety zostały wzbogacone o proste lniane okrągłe serwetki w czerwoną świąteczną kratkę. Pojawiło się więcej świec pachnących wanilią i cynamonem. Zaczęto też coraz częściej serwować zmarzniętym gościom herbatę z laską cynamonu, imbirem i plastrem cytryny na rozgrzewkę. Jak zwykle o tej porze Lola miała coraz więcej zamówień na czekoladowe wieńce, tarty i serniki wiedeńskie. Albert zaraz po szkole zjawiał się na dole by obsługiwać gości a Lola spędzała dnie i noce trzeciego tygodnia grudnia, umorusana po uszy mąką i cynamonem. Miała swój stały repertuar podczas gotowania i ściśle się go trzymała. Mianowicie – centrum muzyki stanowił stary adapter w którym zwykle wirowała płyta z hitami Edith Piaf, stół przesuwała na sam środek kuchni, wykładała jego blat szarym papierem. Z białego, stuletniego kredensu wyciągnęła plik lnianych ścierek. Worek z mąką, kostki masła, cukier w słoiku, proszek do pieczenia, wiórki czekolady. Stos jajek w glinianej misie, puszki z brzoskwiniami, biały ser trzykrotnie zmielony. A pośród foremek do ciast, szklanych misek, pośród pary i obłoków mąki stała na boso Ona. Ubrana w krótką pasiastą koszulkę i czarne getry, spinając włosy w kucyk jak zwykle zamknęła oczy. 
Był środek trzeciego tygodnia, gdy późnym popołudniem rozległo się głośne pukanie w drzwi. Podniosła głowę znad rozwałkowanego ciasta 
Zapomniałam! Przecież Anatol miał mi przynieść skrzynkę orzechów. Cholera, teraz całą noc będę siedzieć i je rozłupywać. A potem mielić.... 
Wytarła dłonie w ścierkę i popędziła przez hol ku drzwiom. A za nimi stał Anatol.
I Filip.
Obydwoje dzierżyli w dłoniach po skrzynce i śmiejąc się wesoło weszli do środka. 
- Ojej, jak cudownie że jesteś, ee to znaczy jesteście – uśmiechnęła się i pomogła im po kolei z każdą paczką.
- Nie noś tego, zdejmiemy buty i Ci pomożemy – Anatol zachwiał się potykając o jednego już zdjętego.
- No właśnie widzę – starając się ukryć swe irracjonalne zdenerwowanie na widok Filipa, Lola ruszyła do kuchni – Uprzedzam, że mam bałagan, zamówień na ciasta jest trzydzieści w tym roku a ja po prostu jakoś nie ogarniam – rzuciła w głąb mieszkania.
- No wiesz, w końcu miałaś roczną przerwę, w tamte święta wszyscy tęsknili za marchewkowym piernikiem.
- A co się wydarzyło rok temu? - Filip zapytał patrząc na ubrudzony mąką nos dziewczyny i uśmiechając się w duchu pomyślał – ślicznie wyglądasz Lolu Mak.
- NIC! - Anatol i dziewczyna jednocześnie powiedzieli czym wzbudzili oczywiście zaciekawienie Nędznika.
- To znaczy chora byłam, na grypę, trwała prawie miesiąc – Odwróciła się do nich plecami i nastawiła wodę na herbatę – napijecie się oczywiście czegoś gorącego? Mróz w swych objęciach trzyma w tym roku wyjątkowo mocno.
- Oczywiście, gdzie masz dziadka do orzechów? Zabraliśmy z domu jednego a na drugiego liczyłem u Ciebie- Anatol podszedł do kredensu i zaczął szperać w szufladach.
- Trzecia po lewej od dołu – wyjęła z szafki trzy kubki i wlała do każdego mocnej herbacianej esencji –Naprawdę mi z tym pomożecie? Kurcze, uratowaliście mi życie, myślałam że do niedzieli nie pozbieram się z orzechami. Chyba zasłużyliście na coś jeszcze – wyciągnęła garnek leczo z lodówki i wrzuciła na kuchenkę – to co zjemy i pieczemy?
- Bardzo chętnie – spojrzał jej Filip głęboko w oczy – uwielbiam leczo i zapach ciasta.

No ładnie – pomyślał Nolkowicz patrząc na to co było niewidoczne dla ślepego i smutnego serca Loli Mak. 
Minęły dwie godziny, dźwięk rozłupywanych orzechów i głos Edith wypełniał całe mieszkanie, znienacka pojawił się również dźwięk telefonu
- To mój, wybaczcie – Anatol wyszedł z kuchni odbierając po drodze połączenie.
- Ma pani bardzo ładną kuchnię.
- Dziękuję, ale mogę mieć prośbę? 
- Oczywiście, prośba to nic strasznego.
- Proszę mi mówić po imieniu, z całym szacunkiem ale podejrzewam że jestem od pana młodsza o kilka lat i jakoś tak wszyscy tutaj mnie nazywają. Zresztą, nie lubię tytułów – uśmiechnęła się nerwowo wycierając swędzący czubek nosa w ramię.
- Bardzo chętnie, pod warunkiem że będziesz się tak samo do mnie zwracać.
- Dobrze.
- Jestem Filip – wyciągnął dłoń w jej stronę.
- A ja Lola – kiwnęła głową na wyciągniętą rękę mężczyzny – ubrudzę Cię.
- To nic – chwycił za oblepioną z ciasta dłoń i lekko ścisnął – Miło mi Cię poznać Lolu Mak.
- Cholera jasna ! - Anatol wparował do kuchni i usiadł na pozostawionym przez siebie wcześniej krześle – muszę jechać do Tragiasto po trupa, to znaczy po nieboszczyka. A było tu tak miło i ciepło, czasami nienawidzę swojej roboty i przeznaczenia.
- Jechać z Tobą? - Filip zerwał się z krzesła.
- Nie trzeba, siadaj, została jeszcze jedna skrzynka, to trochę potrwa zabieranie tych zwłok z mieszkania, poczekasz na mnie tutaj.

Żadne z nich nie zauważył jak Lola pobladła gwałtownie na twarzy, obudzili się dopiero gdy usiadła powoli na krześle pomiędzy nimi.
- Wszystko w porządku?
- Ja...ja przepraszam – obróciła twarz w stronę Nolkowicza i lekko drżąca broda zdradziła jej emocje.
- Chodź, usiądziesz sobie gdzieś indziej, pewnie to od tego że tak stoisz przy tych garach i stoisz – Anatol wziął ją pod ramię i zaprowadził do salonu. Położył ją na ogromnej kremowej sofie, przykrył kocykiem i zapalił małą lampkę – Filip z Tobą zostanie, Albert już pewnie siedzi nad książkami nie będę po niego dzwonił może tak być? - zapytał szeptem.
- Tak, przepraszam, ja nie wiem co się stało, znowu ten sam atak paniki, myślałam, że po naszej ostatniej rozmowie zrozumiałam że już dość ale widocznie mózg nie chce współpracować z moim sercem i na hasło 'trup' wszystko w środku obraca mi się do góry nogami. Tak po prostu, tak znienacka – usiadła i podwinęła nogi, przetarła oczy z kilku drobnych łez i lekko się uśmiechnęła – jedź, nic mi nie będzie, Filip też już może iść.
- O nie, co to to nie, On zostanie, będzie miał na Ciebie oko.
- Ale ja nie chcę żeby On wiedział, nie chcę żeby patrzył na mnie tak jak inni, nie chcę zdradzać tej tajemnicy.
- Ja mu nie powiem, ale wiesz jak tutaj jest. Prędzej czy później ktoś się wygada. No nic muszę jechać, Filip, chodź tu do nas, Lola źle się poczuła, to ze zmęczenia. Proszę posiedź z nią trochę i najwyżej pooglądajcie coś na DVD .
- Halo, przepraszam ja też tu jestem – szturchnęła Nolkowicza w bok.
- Dobra dobra, ty się tu młoda nie mędrkuj tylko odpoczywaj, buziak w nos i spadam. Chodź Filipie, zamkniesz za mną drzwi. - wstał, pogłaskał ją po głowie i wyszedł z pokoju ciągnąc za sobą nieco zdezorientowanego mężczyznę.
- Anatol, co jej się stało? – zapytał cicho .
- Ona tak ma, może kiedyś się dowiesz, ja nic nie mogę powiedzieć. Lola Mak przeżyła tragedię a jej echo odbija się w jej duszy do tej pory. - tajemniczo zapowiedział Anatol, klepnął Filipa w ramię i zbiegł po schodach w głąb mroźnego świata.


- Zawsze marzyłam o tym, żeby popłynąć papierową łódką. Ale tak jakoś...wiesz jak to jest z marzeniami, uciekają przez palce i odnajdują swoje przeznaczenie. Zresztą, myślę że to nierealne. No bo niby jak, przecież papier rozpuszcza się w wodzie – siedziała na sofie z zaczerwienionymi policzkami, z nogami schowanymi pod kocem i wyjawiała Filipowi swe marzenie – wybacz, to ten film, On działa na mnie w ten dziwny sposób.

środa, 28 sierpnia 2013

Dziesięć.

Grudzień mijał dzień za dniem. Pierwszy tydzień w Nadmorzem, który Filip miał okazję przeżyć nie nastrajał go pozytywnie. Musiał skontaktować się z dziadkiem, w końcu bowiem wypadało odebrać non stop dzwoniący telefon. Miał jednak złe przeczucie.

Moskwa

W Moskwie śnieg pozakrywał dachy i ulice. Mróz trzymał silnie w swych ramionach wędrujących ludzi. Na obrzeżach miasta w starym ceglanym domu pewien mężczyzna w średnim wieku stał przy oknie i patrzył na odjeżdżającego czarnego Jeepa.
- Szefie, co robimy?
Mężczyzna nie wzruszony nagłym zapytaniem tkwił nadal w swej pozycji i odprowadzał wzrokiem samochód. Kiedy auto zniknęło za zakrętem wśród zasypanych choinek, odwrócił się w stronę pytającego
- Co robimy z czym?
- Z tymi zwłokami?
- Do kogo należą?
- Do yyy , moment już sprawdzam  - niski, łysy i chudy mężczyzna wyciągnął telefon z kieszeni i już miał zamiar wykonać telefon gdy wtem
- DOŚĆ! Wpadasz do mojego gabinetu jak burza , bez pukania, zawracasz mi głowę kolejnym trupem, a teraz nawet nie wiesz o kogo chodzi?! Do diabła! Mam dość waszego nieprofesjonalizmu Balkowicz! Wynoś się stąd natychmiast, albo każe Cię zlikwidować - zimnym głosem oznajmił Woskovy .
- Szzeefffie jja przzeprraszaam - wyjąkał mężczyna
- No już dobrze, poniosło mnie - z szerokim uśmiechem usiadł w fotelu obitym czarną skórą i kiwnął głową żeby ten zrobił to samo - więc dobrze daję Ci szansę raz jeszcze, kto tym razem?
- Nikt ważny, jakiś emeryt z pobliskiej wsi, rodzina myśli że to zawał przy studni hie hie - przetarł czerwoną od mrozuu twarz - przynajmniej tak im powiedział nasz lekarz.
- Bardzo dobrze - sięgnął do szafki biurka i wyciągnął dwie kryształowe szklanki, wstał i podszedł do barku - napijesz się whisky?
- Za zdrowie szefa? Zawsze ! - Balkowicz aż uniósł się do góry na krześle z radości.
Wladimir Woskovy jednak myślami był gdzie indziej, dokładnie dwa piętra niżej w piwnicy swego zakładu pogrzebowego.
- Szefie, a co z tym Nędznikiem?
- Namierzyliśmy go, ale wszystko w swoim czasie. Im dłużej będzie myślał, że jest bezpieczny, tym zemsta będzie lepiej smakować. Plan jest taki.....


wtorek, 27 sierpnia 2013

Dziewięć.

Owoce pod kruszonką,
solony karmel,
zapach morza o świcie,
zaparowane pomieszczenia.
truskawkowa szminka,
czekolada z suszonymi pomidorami,
zamarznięte jeziora,
morze zimą,
książki kryminalne.

Lola jak mantrę odprawiała swoje sposoby na smutek.
Mówili, że zaprzeczenie minie.
Minęło. Ale zaraz po tym jak przestała codziennie parzyć dwie herbaty, zamiast złości przyszła depresja i otępienie.

Złość czaiła się tuż za rogiem, tuż za słowami wypowiedzianymi przez Nolkowicza.
Już dość!

Co ten Anatol sobie wyobraża! Że co, że może tak sobie bezkarnie robić wykłady na temat straty?
No dobra, może...- Lola szybkim tempem zbiegała po oblodzonych kocich łbach, prosto w objęcia ślimaka. Kręte uliczki z czerwono białymi markizami wynurzającymi się zza zakrętów były charakterystyczne dla Nadmorzem w ciągu dnia.
 Cały ten mój żal jest bez sensu, przecież Nolkowicz też stracił. Przecież też jego żona umarła. Ukochana kobieta. Mi umarł ukochany mężczyzna. 
Wpadła do pijalni, zaskakując swym gwałtownym wtargnięciem kilku gości pijących czekoladę. Albert czyszczący szkło za ladą zamarł.
- Ja...ja przepraszam. - Lola odwiązała szalik i wybuchnęła płaczem, przeszła szybko na zaplecze ciągnąc zdezorientowanego Alberta za sobą
- Co Ci się stało?
- Nie wiem, wszysty-y-yssstko jest bez sensu ,yk - wpadając w gwałtowny szloch dostała jak zwykle czkawki.
- Ale co jest bez sensu, Loluś? - przykucnął zarzucając lnianą ścierkę na ramię i biorąc ją za zimną dłoń.
- To że On umarł, a ja teraz boję się iść dalej. Myślicie że ja o tym nie wiem, że to jest bez sensu? Że ile miesięcy, dni, tygodni można żyć w takim stanie w jakim jestem ja? Ile?! Ja już mam dość, chcę iść dalej, chcę wyjechać do Paryża na festiwal czekolady. Ale nie, nie mogę. Wiesz czemu? yyk. - czknęła znowu podskakując na krześle - bo ja i On mieliśmy jechać razem. Ale On mnie zostawił. Wolał umrzeć niż walczyć, taka jest prawda.
- Czy Ty jesteś w końcu zła?
- Tak - nadal płacząc, kiwnęła głową.
- Masz - podał jej chusteczkę - wysmarkaj nos, ten poniedziałek jest za długi. Stanowczo.
- Chyba - yk - zamkniemy pijalnie wcześniej, muszę iść się położyć.
- Dobra, pójdziemy na górę i zrobię Ci herbatę.
- Dzięki Albert, jesteś kochany.

Poniedziałek to najdziwniejszy dzień w tygodniu. Jest smutny, ciągnie się jak makaron, i zapowiada pracowite pięć dni. Pierwszy poniedziałek grudnia dał się Loli we znaki. Minął równy rok od jego śmierci i odkąd leżała na podłodze bez życia, bez nadziei, bez niego.
Wchodząc po krętych schodach na piętro swojego mieszkania, przesuwała zimną dłonią po lodowatej poręczy. Lubiła jej gładkość i śliskość. Wyczuwała łączenia pod drobnymi palcami z paznokciami pomalowanymi na czerwono. Dziesięć łączeń - ostatni schodek i może przejść przez próg swojego małego czekoladowego świata.
Kiedy umarł, całe mieszkanie pomalowała na biało, nie było to trudne. Biel z łamanym błękitem gościła już na łazienkowych kafelkach, w kuchni też było jasno. Swoją sypialnię pomalowała na biało, zamalowując pudrowy róż ze ścian ze starego życia.
Hol był biały, z wiszącymi ramkami pełnymi zdjęć przodków i zwierząt.
Małe muzeum w korytarzu, budowało wewnętrzne ciepło i spokój wśród wszechobecnej bieli.
Ten kolor stał się motywem przewodnim jej życia. Tłem do żałoby, na przekór mrocznej czerni.

Czas żyć - Postanowiła patrząc na parującą wodę z czajnika. Już pachnie świętami, może mama i Tilda wpadną do Nadmorzem? Tak bardzo się za nimi stęskniłam. Może zaproszę Anatola i Czesława? Alberta i Ferdynanda? A może ten Filip też nie będzie miał się gdzie podziać? Filip... dziwny. Przydomek godny króla. - uśmiechnęła się pod nosem.



piątek, 23 sierpnia 2013

Osiem.

Hol - pomyślał Filip spoglądając na dziewczynę przyprowadzoną przez Anatola.
Znalazłem hol.
- Lolu to Filip, syn mojego przyjaciela jeszcze za czasów szkoły pogrzebowej. Filipie to Lola Mak, prawnuczka mojej zmarłej przyjaciółki Neli Mak.
- Ja, ja... Ja przyniosłam to - Lola stojąc pomiędzy Nolkowiczem a Filipem z zakłopotaniem wyciągnęła przed siebie zapakowaną tarte.
- Ona myśli że ja tu nic nie jem.  
Filip uśmiechnął się do niej, a Lola obróciła szybko twarz. 
- Lolu skarbie, usiądź z Filipem przy stole - poprowadził ją do krzesła i odchylając szary papier uwolnił zapach gruszek.
- Pięknie pachnie, sama Pani piekła?
- Tak - Lola wbiła wzrok w blat  i zaczęła w duchu odmawiać "Ojcze Nasz". Ta modlitwa to jej tajna broń na strach i stres, odmawiała pacierz zawsze jak karetka przejeżdżała na sygnale, jak się czegoś bała, jak oddawała książki do biblioteki po terminie. Dodawała sobie otuchy modlitwą. Zawsze.
 Dlaczego On się cały czas na mnie patrzy?
- Lola jak tam pijalnia? - Anatol wpakował jedzenie do piekarnika i zarzucając lnianą ścierkę na ramię, przysiadł się do stołu.
- Albert teraz pilnuje wszystkiego, podobno zwolnili ich ze szkoły wcześniej, nie wnikam - uśmiechnęła się lekko a Filipowi stopniało serce.
- Dzisiaj rano jadłem czekoladę z solą. Niesamowite połączenie - spojrzał na nią starając się złapać jej wzrok.
- Sól jest od nas, z Nadmorzem, nie ma lepszego połączenia. Musisz spróbować kiedyś tej z chilli - Anatol wtrąca upijając łyk kawy z kubka.
- No tak, ja ją po prostu mieszam i próbuję i mieszam i tak jakoś wychodzi -  z rozbrajającą szczerością wyznała Lola.

Nagle wstała 
- Przepraszam, ja muszę już iść, Albert został sam, a zbliża się czternasta i wszyscy ruszą na przerwę obiadową. To do widzenia Panu - kiwnęła głową na pożegnanie.
- Ale...- Anatol wstał i patrzył na wychodzącą w pośpiechu z kuchni Lolę.
- Anatol - Filip wstał i szeptem wyznał - znalazłem hol.

Dziewczyna wypadła z domu jak burza ubierając w pośpiechu płaszcz. Oparła się o ścianę budynku i zamknęła oczy
Czego się boisz ? No czego się boisz?

- Czego się boisz?
Lola podskoczyła gwałtownie i otwierając oczy, ujrzała Nolkowicza stojącego w kapciach na ganku.
- Niczego się nie boję, muszę po prostu iść bo jest ruch, Albert jest tam sam, serce mnie boli i brzuch - wyrzuciła z siebie jak z karabinu maszynowego.
- Lola po pierwsze, zmieniałem Ci pieluchy więc wiem kiedy udajesz, że nic się nie dzieję podczas gdy w środku tyka bomba - z udawaną powagą odrzekł Anatol - po drugie Ty nie umiesz kłamać, po trzecie jak się denerwujesz albo czegoś boisz to mrużysz oczy, po czwarte oprócz alergii na pszczoły nic Ci nie dolega więc serce i brzuch bolą Cię ze strachu.
- Nie będę tego słuchać - stała przed nim trzymając się za boki
- Ale posłuchasz - schodząc do niej po trzech stopniach grożącym tonem powiedział 
- Jesteś z cukru? Nie. Od paru łez się nie rozpuścisz, drżysz ze strachu jak osika, a ja Ci mówię, żebyś się nie bała życia. Już dość, już zbierałem Cię nocą z cmentarza, już byłem z Tobą u psychologa, leczyłem Twoją duszę, jak Ojciec . Ale teraz dość. Nie możesz się chować przed ludźmi ze strachu, że ich stracisz. Oni odejdą, Ty odejdziesz. Wszyscy kiedyś stąd znikniemy. 

Patrzyła na niego z coraz bardziej ogromnymi oczami i kiedy pierwsza pojedyncza łza spłynęła po jej nosie, obróciła się na pięcie i poszła przed siebie.



środa, 21 sierpnia 2013

Siedem.

Zanim dotarła do willi Nolkowicza, zrobiła jak zwykle małe koło. Zapuściła się nad morze. Gdy miała słuchawki w uszach, mogła iść przed siebie nie czując zmęczenia, znużenia. Muzyka ratowała jej duszę. Usiadła na starym rybackim kutrze, pozostawionym na plaży i wyciągnęła telefon. Przejrzała listę kontaktów, było tam co prawda kilka nazwisk. Nie było jednak jakiejś kobiecej duszy, z którą Lola mogłaby od czasu do czasu porozmawiać o swoim złamanym sercu albo (oby nie!) jej złamanym sercu. Brakowało jej towarzyszki do babski rozmów o szminkach i sukienkach. Tak po prostu.
Jej mama i siostra badały życie misiów polarnych i fotografowały zorzę polarną na biegunie. Bowiem nie było dla rodziny Mak nic piękniejszego niż zima i śnieg. Lola od dziecka była zakochana w czekoladzie a jej rodzice w biegunie północnym i podróżach. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła z nimi w podróży, były dwa lata na Alasce, rok we Włoszech i kilka miesięcy Paryżu.
Jednak nigdzie nie było jej tak dobrze i ciepło jak w Nadmorzem. Tu była ukochana prababcia Nela, tu czekolada nabierała magii. 

Kiedy naciskała dzwonek domofonu Nolkowicza, poczuła dziwny ucisk w brzuchu. Z uśmiechem przywitała Anatola i jak zwykle uścisnęli się na przywitanie.
- Cześć Ant, patrz co Ci przyniosłam - odchyliła kawałek szarego papieru, który przykrywał okrągły placek.
- Ja wiem, że Czesława nie ma już pół roku ale doprawdy jem.
- Sam.
- Owszem - weszli do domu.
- A nie wolno jeść samemu  - odrzekła ściągając buty i wieszając płaszcz na wieszaku, poprawiła swą niesforną grzywkę - to ja teraz wstawię jedzenie na chwilę do piekarnika, a Ty zrobisz herbatę z rumem i pogadamy o nowych modelach urn - pociągnęła go w kierunku kuchni - chodź bo burczy mi w brzuchu.
- Czekaj, nie jestem sam, nie pędź tak bo się wystraszysz jak zwykle.
- Ou, w końcu jakaś miła pani Cię dopadła? - puściła do niego oko.
- Nic z Tych rzeczy młoda damo - udał że grozi jej palcem.
- To kto? - zapytała lekko wystraszonym głosem.
- O ktoś tu się wystraszył! - zaśmiał się - chodź, chodź, sama zobaczysz. 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Sześć.

- No dobra, zostaniesz tutaj w Nadmorzem. Twój dziadek jest dla mnie jak brat. Razem uczyliśmy się balsamowania, kremacji i prowadzenia interesów - Anatol nalewał kawy do kubków - słuchaj, Fiodor wie dlaczego uciekłeś?
- Ja nie uciekłem, ja podjąłem decyzję.
- Nie rozumiem, wybacz. Nie kochasz Mishy?
- Nie. Ona jest sztuczna, niech pan sobie wyobrazi piękny salon, a w nim stół z kryształowym blatem. Na blacie leży srebrna taca z owocami. Wszystko dookoła jest piękne. Piękne tapety, fotele, arrasy wiszące na ścianach. Piękny zapach i magiczna muzyka w tle.
- I?
- I właśnie taka jest Misha Woskova - Filip podszedł do okna - jest piękna jak taki salon. Więc rozsiadasz się wygodnie w fotelu i sięgasz po najpiękniejsze jabłko jakie kiedykolwiek widziałeś. A ono okazuje się plastikowe - odwrócił się od okna w stronę Anatola i założył ręce.
- Nie rozumiem, wybacz, ale to znaczy, że co, że Ona była sztuczna?
- Nie, Ona i jej rodzina jest trująca jak ten plastik z którego zrobiono owoce. Z pozoru piękne, dobre. Ale gdyby wgryźć się głębiej czyha na nas śmiertelna pułapka. A ja nie chcę takiego salonu. Nie chcę już pięknego pomieszczenia z ukrytą trucizną. Chciałbym kiedyś znaleźć zwykły hol.
- Hol? - Anatol pytająco uniósł brwi.
- Hol jest bezpieczny i tajemniczy zarazem. I taka jest właśnie idealna kobieta. W holu mogą stać brudne buty, mogą wisieć lustra w których przeglądasz się i widzisz całe swoje życie.
- Czekaj, czekaj, o co chodzi z brudnymi butami?
- Sam nie wiem, może chodzi mi o to, że buty zawsze wracają z właścicielem do domu? Chyba tak, chyba sens tkwi w tym żeby chcieć wracać. Hol jest piękny, bo prowadzi do środka wnętrza.
- Szukasz kobiety idealnej? Wiesz że nikt nie jest idealny?
- Wiem, ale sprawa z Mishą jest poważniejsza niż Pan myśli.
Nolkowicz podszedł do okna i odsunął firankę.
- Filipie w całym swoim życiu nauczyłem się wyczuwać niebezpieczeństwo. Od Ciebie bije coś dziwnego, jesteś mi bliski jak wnuk , chociaż nie widzieliśmy się już lata, więc obiecuję, pomogę Ci jak tylko będę mógł, ale teraz wybacz, będziemy mieli uroczego gościa, więc ta rozmowa musi zaczekać - z uśmiechem zakomunikował mężczyźnie, patrząc przy tym przez kuchenne okno, na żwawo idącą Lolę.